Strona:PL Lord Lister -17- Tajemnicza bomba.pdf/10

Ta strona została przepisana.

paczkę i szedł szybkim choć niezbyt pewnym krokiem. Był to nasz filozof, z którym Raffles i Charley rozstali się przed kilkoma zaledwie minutami. Pod pachą dźwigał bombę zapakowaną w gazetę oraz swój proporczyk zwinięty w rulon. Z dużą pewnością siebie oświadczył policjantowi, że w ważnej sprawie pragnie pomówić osobiście z inspektorem Baxterem.
Gdy policjant, wzruszywszy ramionami, puścił go do gmachu, mały człowieczek wyprostował się i w oczach zabłysła mu duma męczeństwa.

Scotland Yard w niebezpieczeństwie.

Baxter, inspektor policji, wstał właśnie ze swej skórzanej sofy, na której wypoczywał spokojnie w czasie swych dyżurów nocnych i udał się do swego biura.
W gabinecie zastał już swego sekretarza Marholma, który palił krótką fajkę. Położywszy nogi na stole, łykał od czasu do czasu trochę gorącej kawy i z zaciekawieniem czytał poranne gazety.
— Czy moja kawa jest już gotowa? — zapytał Baxter swego podwładnego.
— Oczywiście — odparł Marholm.
Jego ciemna twarz, dzięki której nazwano go Pchłą, rozjaśniła się jowialnym uśmiechem.
— Wystygła prawdopodobnie — mruknął inspektor.
— Być może. Trzeba było wstać, kiedy budziłem.
— Wszystko dlatego, żeście mnie nie obudzili należycie — rzekł Baxter. — Na przyszłość proszę staranniej spełniać swoje obowiązki.
— Rozkaz. Niech się pan nie dziwi, jeśli następnym razem otrzyma pan solidne baty... Użyję wszelkich środków, żeby pana obudzić.
— Co nowego? — zapytał inspektor, nie zwracając uwagi na słowa Marholma.
Czy chciałby się pan czegoś dowiedzieć, inspektorze?
— Proszę nie mówić głupstw. Oczywiście, że chciałbym się dowiedzieć.
— I ja również odparł Pchla. — Niestety nie wiem więcej od pana. Odkąd Raffles zaczaił się spokojnie w swej wiejskiej rezydencji, nic nie dzieje się w Londynie.
— Marholm — rzekł Baxter surowo, mieszając kawę łyżeczką — ostrzegam was, że jeśli raz jeszcze odważycie się w mojej obecności wymienić nazwisko Rafflesa, stanie się coś złego.
— To dziwne — odparł Pchła — że nie może pan dotąd przyzwyczaić się do nazwiska swego najlepszego przyjąciela.
— Niech mnie Bóg strzeże przed zawieraniem przyjaźni z bandytami.
Wypowiedziawszy te słowa Baxter wstał i przeciągnął się.
— Goddam — rzekł — mam jeszcze kości połamane po nocnym dyżurze. Do diabła z wszelkimi manifestacjami z powodu tego przeklętego Ferrera.
— Nie możemy się skarżyć, aby to nam przysporzyło roboty — rzekł Pchła. Ludziska spokojnie defilowali sobie po ulicy. Jesteśmy lepszymi psychologami niż nasi berlińscy, czy paryscy koledzy. Pocóż zaraz aresztować. Robi to wrażenie prawdziwych rozruchów.
— Nie rozumiem tylko czemu naród angielski przejmuje się tak gorąco losem jakiegoś Ferrera. Jakiś ciemny typ, bandyta, bombiarz!
— O, przepraszam — rzekł Marholm. — Ferrer nie rzucił w całym swym życiu ani jednej bomby.
— Słysząc was, myślałoby się, że ma się do czynienia z jakimś rewolucjonistą — rzekł Baxter. — W każdym innym kraju siedzielibyście oddawna w więzieniu.
— Dziękuję Bogu, że mieszkam w Anglii a nie w Rosji lub w Niemczech — odpad Marholm.
Z największym spokojem palił dalej swą krótką fajeczkę, napełniając kłębami dymu cały gabinet.
Baxter wyciągną! z szuflady swego biurka buteleczkę koniaku najlepszej marki, aby spłukać ohydny smak kawy, jak sam oświadczył swemu sekretarzowi. W momencie gdy podnosił butelkę do ust, zjawił się policjant, wprowadzając ze sobą małego filozofa.
— Ten pan pragnie mówić z panem inspektorem osobiście.
Po przez gęstą mgłę dymu, Baxter i Pchła ujrzeli małą śmieszną figurkę w wspaniałym czerwonym krawacie. Policjant wyszedł. Baxter zwrócił się do nowoprzybyłego:
— Proszę wejść... Czego pan sobie życzy?
Mały człowieczek pozostał na swym miejscu. Bez słowa wziął swą paczkę, rozwinął ją, zapalił lont i rozwinął proporczyk. Mimo obłoków dymu obaj mężczyźni z łatwością mogli odczytać napis. Czyżby to był wariat, lub mistyfikator? A może... Marholm czuł, że nowa myśl zaczyna przybierać coraz realniejszy kształt... a może jest to anarchista, który zamierza popełnić zamach?
Marholm obejrzał uważnie człowieczka i ujrzał u swych stóp pudło, z którego wnętrza wystawał płonący lont. Było to tak nieoczekiwane, że mimowoli zapytał:
— Czego pan chce w końcu?
— Co to wszystko znaczy? — zapytał Baxter napuszonym głosem.
— Czy nie umiecie czytać? — odparł zimno smoluch — czyż mam wam powtarzać na głos, że przyszedłem tu wyrazić mój protest przeciwko straceniu Ferrera? Jestem anarchistą, moi panowie, a bomba ta zawiera w sobie tyle dynamitu, że z łatwością zniszczy nas wszystkich, zanim zdążycie opuścić ten pokój.
Baxter zbladł jak trup. Zachwiał się i o mało nie upadł na ziemię. Był niezdolny do żadnej decyzji. Natomiast Marholm zorientował się już w sytuacji. Zdał sobie sprawę, że uratować może jedynie szybka ucieczka. Jednym skokiem zbliżył się do okna, pociągnął za sobą bezwładnego inspektora i otworzył okno. Gabinet znajdował się na pierwszym piętrze. Odległość od ziemi była niewielka. Nie myśląc więcej o Baxterze, któremu wskazał drogę, Marholm skoczył w dół. Inspektor jednak nie był taki zwinny. Ogarnął go strach tak wielki, że bezradnym ruchem podniósł ręce do góry, bełkocząc coś bez sensu.
— Poczekajcie, poczekajcie, aż skoczę... Nie pozwólcie przed tym wybuchnąć bombie.
— Niech pan skacze czymprędzej — rzekł smoluch ponurym głosem. — Zbliża się ostatnia chwila. Po tym będzie za późno.
Biedny Baxter z miną męczennika przełożył nogi przez parapet i pełen przerażenia kurczowo