Strona:PL Lord Lister -19- Sensacyjny zakład.pdf/13

Ta strona została przepisana.

— Wielkie nieba! — wrzasnął kupiec. — Proszę zostawić moją brodę w spokoju. Przysięgam na wszystko, że jest prawdziwa.
— Możliwe — odparł inspektor. — Zjawiają się u nas wszelkiego rodzaju podejrzane osobistości. Musimy się przekonać, czy mamy do czynienia z ludźmi przyzwoitymi, czy też ze złodziejami.
Marholm zbliżył się posłusznie do kupca.
— Broda jest prawdziwa — oświadczył poważnie, pociągnąwszy uprzednio trzykrotnie za ozdobę twarzy czcigodnego starca.
— A włosy?
— Błagam, nie dotykajcie się mojej peruki — jęknął Mr. Penning.
— Aha! Mamy go! — krzyknął triumfalnie Marholm. — Peruka!
— Zatrzymać go! — wrzasnął Baxter. — Natychmiast należy wszcząć przeciwko niemu dochodzenie.
Zanim Marholm zdążył dotknąć się kupca, starzec jednym skokiem znalazł się za progiem gabinetu.
— Ci ludzie poszaleli! — krzyczał. — Na pomoc, na pomoc! Związać ich!
Wszyscy policjanci zgromadzeni w wartowni zbiegli się i rzucili się na niego!
— Trzymać go! — krzyczał inspektor. — Trzymać go! Ten człowiek jest podejrzany, nosi perukę.
— Oswobodźcie mnie z rąk tych szaleńców. Ten obłąkaniec utrzymuje, że pokój jest załadowany dynamitem i że w każdej chwili może nastąpić wybuch.
Policjanci, nie wiedząc, co mają czynić, stali w miejscu... Wówczas zabrał głos Marholm:
— Zaszła tu pewna omyłka... Inspektor zdenerwował się treścią pewnego artykułu i jest zdania, że ten gentleman jest przebranym złoczyńcą. Zechce pan łaskawie — rzekł, zwracając się do starego kupca — przejść do gabinetu. Inspektor przybędzie tam wkrótce, gdy się tylko uspokoi.
— Co to, to nie — odparł nieznajomy — za żadne skarby świata nie wrócę do tego przeklętego biura, w którym wszystko jest podminowane dynamitem. Gdybyście dali mi nawet całe złoto Anglii i Francji, nie odważyłbym się tam postawić nogi. Poszukajcie sobie lepiej kogoś innego. Mimo to nie przepuszczę płazem zniewagi, która mnie tu spotkała, i natychmiast z Scotland Yardu udam się do redakcji kilku gazet, które chętnie zamieszczą moje sprawozdanie o tym wypadku.
— Niech pan robi wszystko, co się panu żywnie podoba — zawołał Baxter zdjęty wściekłością.
Z hukiem zatrzasnął drzwi od swego gabinetu.
— Powinien pan okazać trochę więcej zimnej krwi — rzekł Marholm, wślizgnąwszy się za swym szefem do gabinetu. Ktoby ujrzał nieprzytomny i zgorączkowany wzrok Baxtera, przyszedłby niezawodnie do wniosku, że władze umysłowe inspektora policji nie są w porządku.
— Zimnej krwi? Nawet ryba straciłaby swoją zimną krew, gdyby była w moim położeniu. Czy myślicie, że mi jest przyjemnie być pośmiewiskiem całego Londynu?
— Niestety — odparł Marholm. — Jest to rola, którą czasem musieli znosić bez szemrania nawet królowie.
— Bardzo dziękuję — odparł Baxter. — Niech wyrządzają innym wszystkie psikusy jakie im przychodzą do głowy, lecz niech mnie pozostawią w spokoju. Żądam tego kategorycznie, czy mnie rozumiecie?
Uderzył pięścią w stół, że o mało nie wylał atramentu. W tej samej chwili wszedł policjant, przynosząc mu południowe wydania pism. Zaledwie Baxter rzucił okiem na pierwsze stronice, skoczył jak rozjuszony tygrys.
— Wyrzucić mi natychmiast wszystkie te brudne szmaty do ognia! Wychodzą tylko po to, żeby biednemu człowiekowi zatruwać życie i niszczyć nerwy! Jeśli ktoś jeszcze raz odważy się przynieść mi to świństwo do biura, wyleci z policji. Chcę mieć spokój i nie będę więcej czytał gazet, choćby cały świat miał wylecieć w powietrze.

Ukarany dręczyciel

Warninghous przybył do mieszkania swej córki, która oczekiwała go z niepokojem i niecierpliwością. Na widok radosnego uśmiechu na zatroskanej ciągle dotąd twarzy starca krzyknęła radośnie i rzuciła się w jego objęcia.
— Ojcze kochany, widzę po twej twarzy, że znalazłeś pomoc.
— Tak, droga moja — odparł sir Warninghous — pomógł mi ktoś, na którego nie liczyłbym nigdy w życiu.
— Czy powiesz mi kto?
— Nie zgadłabyś nigdy w życiu, choć gazety pełne są codzień jego nazwiska.
— Nie wiem o kim mówisz?... Czy możesz mi wymienić imię swego dobroczyńcy?
— Lord Stamford — odparł starzec
Córka jego zamyśliła się i odparła.
— Lord Stamford? Nie znam tego nazwiska, ojcze... Pewna jestem, że nigdzie go dotychczas nie słyszałam.
— Masz rację, moje dziecko... Prawdziwe jego nazwisko brzmi inaczej. Mogę ci w ścisłej dyskrecji powiedzieć, że lord Stamford to nikt inny tylko lord Lister, lub jak go nazywa policja, John C. Raffles.
— Raffles? — powtórzyła niedowierzająco młoda kobieta. — Czy to na pewno Raffles?
— To Raffles z całą pewnością. Musiałem ci to powiedzieć, ale chcę, abyś tę wiadomość zachowała dla siebie.
— I to on pożyczył ci tak olbrzymią sumę?
— To on.
Nagle sir Warninghous przerwał, nastawiając uszu i rozglądając się lękliwie dokoła.
— Czy jesteś pewna, że nikt nas nie podsłuchuje w sąsiednim pokoju? Zdawało mi się. że słyszę jakieś hałasy?
— Nie, ojcze. Jestem sama w mieszkaniu. Prócz mnie nie ma tu nikogo.
— A twój mąż, dzięki któremu przeżyłem tyle okropnych chwili w mym życiu? Obiecałem Rafflesowi, że się z nim rozwiedziesz.
— Nie ma go w domu, ojcze, przynajmniej tak sądzę. Wydałam surowy zakaz służbie, aby go nie wpuszczała przez próg.
Córka Warninghousa była w błędzie. Mąż jej zdołał uśpić czujność domowników i wślizgnąć się jak wąż do domu, z którego go wypędzono. Zaczaił się w sąsiednim pokoju przy drzwiach. Wstrzymał oddech.
Dźwięki rozmowy prowadzonej w sąsiednim pokoju dochodziły go z całą wyrazistością. Szatański uśmiech rozjaśnił jego oblicze. W oczach zapaliły się ironiczne błyski. Zacisnął pięści i szepnął: