Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/16

Ta strona została przepisana.

jemnicę Podziemnego Miasta i uwolnić białe dziewczęta.
Trzeba przyznać, że Raffles był przebrany doskonale. Musiał zachować daleko idące środki ostrożności, aby nie pochwyciły go patrole policyjne. Odnalazł w końcu sklep Szu-Wana.
— Czego chcesz tutaj, psie? — zerwał się na jego widok właściciel. — Chcesz ukraść jakiś z moich bronzów? Precz stąd, przeklęty kulisie!...
— Bądźże grzeczniejszy, Szu-Wan, — odparł Raffles, podnosząc swą chińską perukę.
Chińczyk aż podskoczył z przerażenia:
— Czy mnie poznajesz? — zapytał Raffles.
Szu-Wan uderzył w dłonie i zawołał.
— Co za zaszczyt dla mnie... Co za honor! Zlituj się pan, nie karz mnie za nieprzyjemne słowa, które twój nędzny sługa ośmielił się wypowiedzieć wobec ciebie...
Stary Chińczyk ukłonił się głęboko.
— Chcę z tobą porozmawiać w tajemnicy, Szu-Wan. — rzekł lord Lister. — Czy jesteś sam?
Szu-Wan podniósł palec do ust i rzeki doskonałą angielszczyzną.
— Niechże pan idzie za mną do mego prywatnego mieszkania.
Zamknął starannie drzwi swego sklepu i skierował się w stronę małych schodów, prowadzących na pierwsze piętro.
Raffles zdziwił się na widok bezcennych mebli z bogato rzeźbionego hebanu, starych jedwabnych dywanów i artystycznych posągów z kości słoniowej. Szu-Wan musiał posiadać niezmierzone bogactwo.
Chińczyk obserwował bacznie Rafflesa. Bystremu jego oku nie uszedł wyraz zdumienia, z jakim Raffles podziwiał te przedmioty. Podziw Rafflesa świadczył o jego dobrym smaku i o dużym znawstwie.
— Wielki Mandarynie — rzekł, wszystko co tutaj widzisz, stanowi twoją własność. Więcej nawet, wszystkie bronzy z mego sklepu, połowa mego majątku będzie należała do ciebie, jeśli zechcesz zająć się sprawą uwolnienia mego brata...
Lekki uśmiech pojawił się na ustach lorda Listera.
— Szu-Wan, nie pragnę ani twego złota, ani twych dzieł sztuki. Nie wiedziałbym poprostu co mam z nimi zrobić, bo sam ich mam aż za dużo. Istnieje jednak sposób porozumienia się. Chętnie uwolnię twego brata i w tej sprawie jedynie pzybyłem do San Francisko. Brat twój otrzymał dwanaście lat więzienia, z których odsiedział zaledwie rok jeden. Wszystko zależy od odpowiedzi, którą od ciebie otrzymam.
— Oddałbym krew własną za wolność mego brata.
— Chciałem tu przyjść przed trzema dniami — ciągnął dalej Rafles obojętnym tonem — przytrafiła mi się całkiem niezwykła przygoda. Przyjechałem tu specjalnie po to, aby odnaleźć pewne perfumy, które miałem kiedyś w Chinach... Mówię o Czarnych Perfumach.
— Czarne Perfumy? Przypadek rządzi wszystkim — odparł żywo Szu-Wan. Na Święto Błękitnego Miecza otrzymałem z Nankinu mały flakonik Czarnych Perfum. Jeśli w ten sposób mogę okupić wolność mego brata, daję je panu z ochotą. Oto one!
Podszedł do czarnej hebanowej komody, wysunął z niej małą szufladkę i wyjął malutki kryształowy flakonik. Przez przezroczyste ścianki widać było czarny jak atrament płyn.
— Oto Czarne Perfumy, — rzekł do siebie Raffles, spoglądając na flakonik, którego zawartość mierzyła najwyżej około dwudziestu kropel. Następnie zamknął pudełeczko i włożył je do kieszeni.
— Kiedy mam się spodziewać mego brata? — zapytał Szu-Wan, składając ręce.
— Nie tak prędko... — odparł Raffles z uśmiechem. Cena nie została jeszcze zapłacona, mój drogi przyjacielu. To zaledwie połowa.
Wyraz obawy i zdziwienia odmalował się na twarzy Chińczyka.
— Słyszałeś prawdopodobnie, Szu-Wan — rzekł Raffles, spoglądając nań surowym wzrokiem — że trzy białe kobiety zostały porwane przez twych przyjaciół z Podziemnego Miasta.
Szu-Wan podskoczył. Wargi jego zadrżały:
— Wielki Mandarynie — rzekł głosem pełnym wahania. — Jeśli żąda pan ode mnie pomocy przy uwolnieniu tych dziewcząt, nie leży to w mojej władzy. Wiem, że te trzy kobiety znajdują się w mocy kapłanów sekty Błękitnego Miecza. Miały być one zabite na ofiarę w dniu Święta. Żaden biały nie może być wówczas obecny w świątyni. Gdyby go schwytano, przypłaciłby to życiem. My sami możemy zaledwie stanąć w przedsionku świątyni. Tylko kapłani mają prawo wejść do świętego miejsca!
— Znasz chyba drogę do świątyni, Szu-Wanie?
— Znam, ponieważ często zanoszę im święte przedmioty i esencję. Dziś nawet oczekują, abym przyniósł im flakon Czarnych Perfum.
Stary Chińczyk upadł na kolana.
— Panie mój — jęknął. — Wiem, że jest pan jedynym człowiekiem mogącym uwolnić mego brata... Nie staraj się dotrzeć do świątyni Buddy! Nie wrócisz z niej żywy! Będziesz bezsilny wobec kapłanów Buddy!
Raffles uśmiechnął się wzruszając ramionami.
Strzepnął popiół ze swego papierosa:
— Nie psuj sobie tym głowy, Szu-Wan, — nie wierzę w nadprzyrodzone moce. Nie obawiam się walki człowieka z człowiekiem. Ci ludzie są dlatego potężni, że nikt nie śmie ich zaatakować.
— Życie moje należy do Wielkiego Mandaryna — rzekł. Idzie mi tylko o uwolnienie mego brata. Gotów jestem zaprowadzić pana do świątyni. Musimy o tym pomówić poważnie.
Po krótkiej rozmowie Raffles wrócił do swego hotelu. Umówił się z Szu-Wanem, że spotkają się jeszcze tej nocy.
W hotelu pokazał Charleyowi flaszeczkę perfum.
— Widzisz — rzekł — wystarczyło tylko wyciągnąć rękę, aby je zdobyć. Zwykle tak w życiu bywa. Rzeczy najtrudniejsze osiągamy z łatwością, podczas gdy te, które trzymamy już w ręce, tracimy niespodziewanie.
— Co się kryje w tym flakoniku? — zapytał Charley, obserwując go w milczeniu.
— Moc potężniejsza, niż wszelkie przekleństwa Buddy — rzekł Raffles z uśmiechem — Rzecz, którą nasi biali kapłani — nasi chemicy — dopiero co odkryli. Jest to powietrze w płynie. Wierzę, że z pomocą tego środka uda mi się zwalczyć wszystkich kapłanów Buddy.
— Mówisz samymi zagadkami — rzekł Charley — Co z tym zrobisz?