Strona:PL Lord Lister -20- Miasto Wiecznej Nocy.pdf/18

Ta strona została przepisana.

Drzwi zamknęły się i Raffles znów usłyszał za sobą grzmiący łoskot wodospadu.
Weszli do wielkiego hallu oświetlonego niezliczoną ilością papierowych latarń. W podwójnym szeregu stali w niej wojownicy chińscy, jak gdyby żywcem przeniesieni ze starych obrazów. Twarze ich zakryte były potwornymi maskami. Pomiędzy tymi dwoma szeregami stał z błękitnym mieczem w ręce Wódz.
— Kim jesteś? — zapytał wódz krótko.
— Szu-Wan, — Rycerz Świątyni.
— Znam cię. Kim jest twój towarzysz?
— Mój bratanek. Syn mego brata i białej kobiety z Londynu.
Wódz opuścił miecz.
— Możecie wejść, — rzekł.
Wstąpili w tajemnicze wnętrze, prowadzące ich prosto do świątyni Buddy.
— Czeka nas jeszcze jedno niebezpieczeństwo — rzekł szeptem Szu-Wan — Tam, w głębi tego oświetlonego korytarza... Nie wiem, czy zdołamy przejść.
Jakkolwiek Raffles nie należał do ludzi tchórzliwych, na widok wielkiej klatki z żelaznymi prętami zadrżał. W klatce znajdował się wspaniały królewski tygrys. Zwierzę zbliżyło się do drzwi, przeciągając się leniwie.
— Tygrys rozróżnia po zapachu białych od żółtych — szepnął Szu-Wan. — Żółtych nie rusza.
— Czy trzeba wejść do klatki? — zapytał spokojnie Raffles.
Szu-Wan skinął twierdząco głową.
Trzeba otworzyć drzwiczki od klatki i wyjść przez drzwi znajdujące się po drugiej stronie. Innej drogi nie ma. Zawróćmy lepiej, milordzie
Raffles pozostał na miejscu. Sięgnął do kieszeni swego europejskiego ubrania, które zachował pod szeroką chińską szatą. Wyjął z niej mały kryształowy rozpylacz i z dużą ostrożnością przelał doń parę kropel płynu. Ukończywszy te przygotowania, wszedł spokojnie do klatki. Tygrys rzucił się ku niemu z obnażonymi kłami. Raffles w mgnieniu oka nacisnął rozpylacz i wypróżnił całą zawartość flakonika prosto w paszczę dzikiego zwierzęcia. Zwierzę cofnęło się przerażone. Usiadło na tylnych nogach i jak kot poczęło lizać łapę. Płyn miał widać smak przyjemny gdyż tygrys oblizywał się z przyjemnością. Raffles skrzyżowawszy ręce nie spuszczał oka z groźnego zwierzęcia. Płyn począł działać. Tygrys schylił głowę i ziewnął przeraźliwie. W chwilę po tym legł ciężko na ziemi.
— Otwórz drzwi — szepnął Raffles do Szu-Wana, który drżąc spełnił rozkaz.
Długim i krętym korytarzem wydostali się do jasno oświetlonej sali ozdobionej złotem i jedwabiem Po bokach tej sali znajdowały się wybite szkarłatem nisze. W każdej niszy sterczała przedziwnie spreparowana lśniąca czaszka ludzka. Kość czołowa tych czaszek przedziurawiona była w barbarzyński sposób.
— To ofiary Błękitnego miecza — wyjaśnił Szu-Wan niepewnym głosem.
Raffles drgnął. Nie było jednak czasu na oburzanie się nad barbarzyństwem żółtych. Przeszli do olbrzymiej wysokiej sali, wyłożonej złocistym dywanem. Wspaniałe kadzidła rozsiewały dokoła odurzającą woń. Około dwunastu wiernych siedziała na ziemi ze skrzyżowanymi nogami. Szu-Wan dał znak Rafflesowi, że teraz należy zdjąć maskę. Rozpoczynała się prawdziwa tragedia. Drżącą ręką stary Chińczyk złożył obydwie maski własną i Rafflesa, na dymiącym kadzidłem ołtarzu.
— Uwaga — szepnął, udając, że czyta modlitwy z długich błękitnych zwojów. — Jestśmy w przedsionku świątyni Buddy. Dalej już wejść nam nie wolno. Za zasłoną z czerwonego aksamitu oraz za ołtarzem Ognia znajduje się posąg Buddy i Ołtarz Ofiar. Za tą zasłoną znajdują się ci, których krew ma dziś obmyć święty posąg Buddy...
Raffles spojrzał na zegarek. Widowisko krwawe miało się zacząć za dwie lub trzy minuty. Jeden z kapłanów gwałtownym ruchem ściągnął czerwoną zasłonę. Przed oczyma Rafflesa ukazał się olbrzymi złocony posąg Buddy. Na twarzy bóstwa malował się okrutny, złośliwy grymas. U jego stóp leżał Błękitny miecz.
Nagle do uszu Rafflesa doszedł cichy jęk kobiety. W mgnieniu oka Raffles powziął decyzję.
Cicho szepnął do Szu-Wana.
— Chodź za mną... Nałóż z powrotem swą maskę, aby cię nie poznano. Gwałtownym ruchem wstał i jednym skokiem znalazł się po za posągiem Buddy. Kapłani oniemieli z przerażenia. Raffles roztrącił ich i zbliżył się do ołtarza ofiarnego, gdzie stali już kapłani w strojach ofiarnych. Między nimi na płaskim kamieniu leżała kobieta, ze związanymi rękami i nogami. Silnym uderzeniem pięści lord przewrócił na ziemię najbliżej stojącego. Ostrym nożem przeciął więzy ofiary i zbliżył się do miejsca gdzie leżały dwie inne kobiety oraz pięciu policjantów z oddziału Smytha, którzy znikli w sposób niewytłomaczony. Raffles przeciął więzy jednego z policjantów i następnie podał mu swój nóż Uwolniony policjant z szybkością błyskawicy przystąpił do przecinania więzów swych towarzyszy. Rozległ się ponury a donośny dźwięk gongu. Raffles zrozumiał niebezpieczeństwo. Oprócz piędziesięciu kapłanów, którzy w osłupieniu przyglądali się tej scenie, w każdej chwili należało się spodziewać napływu wiernych. Nie tracąc czasu, Raffles wyjął swą tubkę z płynnym powietrzem. Efekt tych przedziwnych kropelek był daleko bardziej groźny niż skutek kul rewolwerowych. Siła wybuchowa każdej kropli większa była od siły wybuchowej dynamitu.
Dała się słyszeć cala seria straszliwych detonacji. Za każdym razem, gdy kropla morderczego płynu padała na kamienną kolumnę, kolumna ta chwiała się i rozpadała się w gruzy. Potężna podstawa posągu Buddy drgnęła. Chińczycy cofali się w popłochu. W ciągu kilku sekund miejsce zostało opróżnione. Raffles zwrócił się do jednego z policjantów.
— Macie broń — rzekł wręczając mu rewolwer — poszukajcie noży... Będziecie eskortować kobiety. Naprzód, Szu-Wan! — rzekł zwracając do chińskiego kupca.
Nie było czasu na rozmowy. W milczeniu wskazał na znajdujące się w głębi sali drzwi. Grupka białych odważnie posunęła się we wskazanym przez Rafflesa kierunku. Jeden z policjantów oświetlił drogę.
— Wielki Mandarynie — rzekł cicho Chińczyk — nie znam tej drogi... To tajemne przejście kapłanów.
Szli naprzód ciemnym i wąskim korytarzem. Po upływie pól godziny usłyszeli za sobą jakieś okrzyki: nie ulegało wątpliwości, że był to pościg.
Znajdowali się w sklepionej sali. Dokoła sali