Strona:PL Lord Lister -41- Czarna ręka.pdf/10

Ta strona została przepisana.

umówiony znak. Raffles wówczas schował się za kontuar i przystępował do roboty wówczas, gdy przechodzień znikł. Po półgodzinnej pracy zdołał otworzyć kasę. Wyjął z niej kasetę zawierającą szlifowane diamenty oraz naszyjnik z pereł w oddzielnym pudełeczku. Naszyjnik składał się z osiemnastu pereł indyjskich, wyjątkowo pięknych o jasno-różowawym odcieniu. Poza tym w kasie nie było ani jednego wartościowego przedmiotu. Zamknąwszy ją Raffles wyszedł ze sklepu. W pokoju zmarłego znalazł kwitariusz i kauczukowe pieczątki firmy Morton. Raffles położył pieczątki na kwitach, po czym wyjąwszy z księgi rachunkowej list z podpisem Morton, schował go wraz z pokwitowaniami do swego portfelu.
Razem z Charleyem opuścił sklep jubilera, tą sama drogą, jaką się tu przedostał. W pół godziny później drżąc z zimna i z rękami w kieszeniach szli ulicą Lincolna.

Złodzieje okradzeni

Około godziny dziewiątej rano Raffles wraz z Charleyem przekroczyli znowu próg składu Mortołna.
W sklepie nie zastali nikogo. Dopiero po kilku chwilach zjawił się ten sam młody człowiek, który przyjął ich dnia poprzedniego.
Nie dopuszczając Rafflesa do słowa, młodzieniec zaczął mówić:
— Bardzo mi przykro — twarz jego istotnie zdradzała silne wzruszenie, — że nie jestem jeszcze w stanie sprzedać panu naszyjnika z pereł. Dama, której naszyjnik ten przysłałem, nie zwróciła mi go jeszcze. Obawiam się, że naszyjnik ten został skradziony.
— All right — odparł lord Lister.
Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki portfel, w którym leżało formalne pokwitowanie, wystawione przez mister Mortona.
Powróciwszy uprzedniej nocy do domu, lord Lister wypisał na drukach skradzionych, sumę dwuch tysięcy funtów sterlingów, dodając, że w wypadku gdyby mister Morton nie był w stanie dostarczyć naszyjnika, przedstawiającego wartość pięciu tysięcy funtów sterlingów, suma ta ulega zwrotowi.
— Zechce mi pan zwrócić dwa tysiące funtów sterlingów... Rezygnuję z kupna.
Młody człowiek bębnił nerwowo palcami po kontuarze. Nie wiedział co ma odpowiedzieć.
— Nie mam czasu — nalegał klient. — Proszę mi zwrócić moje pieniądze.
— Bardzo mi przykro — odparł sprzedawca. — Mister Morton nie zostawił mi tej sumy. Musi pan zaczekać do lego powrotu.
Widok zbrodniarza przyciśniętego do muru, bawił szczerze Rafflesa.
— I mnie również jest bardzo przykro — rzekł. — Potrzeba mi pieniędzy, ponieważ chcę gdzie indziej kupić naszyjnik z pereł. Daję panu godzinę czasu. Może pan w międzyczasie zatelegrafować do pana Mortona, lub też gdzie indziej poszukać tej sumy. Jeśli w zakreślonym terminie nie otrzymam pieniędzy, wniosę skargę przeciwko panu Martenowi o przywłaszczenie.
Bez ukłonu wyszedł wraz z Charleyem ze sklepu.
Weszli do restauracji, położonej z drugiej strony ulicy.
— Cóż ty na to? — zapytał Charleya w trakcie obiadu. — Czy słyszałeś kiedyś o równie komicznej historii. Zbrodniarze nie szczędzili ani wysiłku ani czasu. Nie zawahali się nawet przed morderstwem, aby stać się panami klejnotów. Tymczasem muszą mnie zostawić cały łup. Wszystkie srebra, znajdujące się w magazynie łącznie z zegarkami i pierścieniami, nie są warte dwóch tysięcy funtów sterlingów.
Po godzinie podniósł się i wszedł do magazynu. Tym razem obok młodego człowieka znajdował się starszy mężczyzna, którego już raz widział.
Raffles spostrzegł, że starszy obrzuca go podejrzliwym spojrzeniem.
— Czy ma pan pieniądze? — zapytał.
— Tak, proszę pana — odparł młody człowiek. — Nie mogąc doczekać się panią Mortona sam wystarałem się o tę sumę.
Otworzył kasę i wyjął z niej kilka paczek banknotów, które wręczył lordowi Listerowi. Raffles przeliczył powoli sumę, i położywszy pokwitowanie na ladzie, włożył banknoty do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki.
— Dziwię się, że mister Morton, z którym od wielu lat jestem w stosunkach handlowych, i którego zawsze uważałem za skrupulatnego kupca, przepuści dobrą okazję sprzedaży. Niech go panowie pozdrowią ode mnie, bardzo o to proszę.
Uśmiechnął się ironicznie i wyszedł ze sklepu.
— Maladetto — mruknął w ślad za nim jeden z Włochów.
Raffles zamknął drzwi i rzekł zapalając papierosa:
— Muszę teraz napisać parę słów o tej aferze inspektorowi Baxterowi. Zbyt długo mi próżnuje szef naszego Scotland Yardu.
Taksówka odwiozła ich do domu. W kilka chwil później obydwaj wyszli z mieszkania zmienieni nie do poznania. Raffles miał na sobie mundur kapitana marynarki angielskiej i nosił krótką siwą brodę. Charley Brand zaś przeobraził się w irandzkiego lokaja o rudej czuprynie.
Po raz trzeci udali się do magazynu jubilerskiego.
Raffles zastał młodego człowieka zajętego odpakowywaniem skrzyń, zawierających złote i srebrne przedmioty.
— Przybyłem w sprawie kupna domu — rzekł Raffles, wyciągając list, na którym widniała pieczątka firmy Morton. — Tydzień temu mister Morton złożył mi tę oto ofertę.
— Przykro mi, że się pan daremnie fatygował. Mister Morton wyjechał.
— Wyjechał? — powtórzył John Raffles ze zdziwieniem. — Ależ pan Morton napisał mi wyraźnie, że będzie mnie oczekiwał w dniu dzisiejszym.
— Mister Morton musiał wyjechać z Londynu w bardzo ważnych sprawach.
— Jest mi to niesłychanie nie na rękę — rzekł gość. Rozporządzm tylko kilku wolnymi godzinami, i jeszcze dzisiejszego wieczora muszę wrócić na pokład mego okrętu. Czy zechciałby pan wobec nieobecności swego pryncypała, pokazać mi cały dom?
Młody człowiek znieruchomiał. Spoglądał niezdecydowanym wzrokiem na Rafflesa i Charleya Branda.
— Oglądałem ten dom już dość dawno — podjął rzekomy nabywca. — O ile sobie przypominam za sklepem znajduje się duży pokój z drzwia-