Strona:PL Lord Lister -43- Rycerze cnoty.pdf/10

Ta strona została przepisana.

W tej samej chwili, Charley Brand drugą wolną ręką usiłował wyciągnąć z kieszeni chińczyka nieszczęsną papierośnicę.
— Proszę wyjąć rękę — odparł chińczyk. — Jeśli pan nie usłucha odrzucę pana jak piłkę w róg pokoju.
Godddam! — zawył Charley — nie posiadając się z oburzenia. — Jeszcze nigdy w życiu nie przytrafiła mi się podobna bezczelność. Zwróć mi pan papierośnicę gdyż inaczej odbiorę ją siłą...
Nie zdążył skończyć rozpoczętego zdania, gdy odpowiedź chińczyka się spełniła. Charley potoczył się, jak piłka i upadł w kąt pokoju. Zwinny jak kot podniósł się, wyciągnął rewolwer i zawołał:
— Albo mi pan zwróci papierośnicę, albo strzelam!
— Pan jest mało uprzejmy — odparł powoli Mongoł, paląc spokojnie swego papierosa. —
— Ależ nie rozumiem, pan zdaje się kpi ze mnie? Pan śmie wątpić jeszcze o mej grzeczności. Pan, który wkradł się w charakterze gościa i zabrał w nieobecności gospodarza z biurka jego cenną papierośnicę mego przyjaciela, mnie zaś rzuca pan jak tobołek brudnej bielizny i jeszcze uważa pan, że to ja byłem niegrzeczny!
Nagle Chińczyk wybuchnął głośnym śmiechem. Śmiech ten wprawił Charleya Branda w zdumienie, bowiem wydał mu się dziwnie znajomy. Chińczyk pozbył się nagle nosowego akcentu i przemówił doń jasnym dźwięcznym głosem jego przyjaciela.
— Słuchaj stary. Schowaj tę swoją zabawkę. Chciałem tylko przeprowadzić próbę, aby przekonać się, czy przebranie moje było dobre. Widzę, że ani ty, ani Joe nie poznaliście mnie.
— A więc to naprawdę ty? — zapytał Charley oszołomiony. —
Zbliżył się ostrożnie do Rafflesa, nie wypuszczając rewolweru z ręki.
— Tak, to naprawdę ja — odparł Raffles ze śmiechem. — Cieszy mnie to, że osiągnąłem sukces, podając się za Su-Ki-Bit-Vanga.
A teraz przebierz się. Włóż na siebie mundur oficerski. Wyjdziemy.
W pół godziny później obaj znaleźli się przed teatrem.
Jakkolwiek londyńczycy przyzwyczajeni są do egzotycznych postaci, to jednak widok dostojnie wyglądającego chińczyka, siedzącego w pierwszej loży w towarzystwie młodego oficera, wywołał niemałą sensację. Sztuka nie interesowała widać zbytnio Rafflesa, gdyż całą uwagę poświęcił sąsiedniej loży. W loży tej siedziała mała szczupła kobietka, która bezustannie szeptała do do ucha swego towarzysza, wywołując wybuchy wesołości.
Mężczyzna śmiał się, nie bacząc na to, że przeszkadza swemu otoczeniu.
— Któż to jest ta dama? Czy ją znasz? — zapytał po cichu Charley Brand.
— Oczywiście — odparł chińczyk. — Jest to gwiazda naszych teatrzyków rewiowych miss Marta Raahe.
— A ten typ przy niej?
— Nazwisko jego obiło mi się o uszy kilka razy. Jest to sławny, Erwin Harper, prezes towarzystwa mającego na celu podniesienie moralności. Brakuje tu tylko imć Baxtera. Byłoby to pielone trio. Prawdziwa trójlistna koniczynka.
Koniczynka mogłaby się zmienić w czterolistną gdyby Baxter zjawi się w towarzystwie kobiety — odparł Charley Brand. —
W tej samej chwili drzwi od loży Harpra otwarty się.
— O wilku mowa, — szepnął Brand...
Był to istotnie Baxter. — Inspektor w smokingu podawał ramię pięknej kobiecie o wspaniałych rudych włosach i zadartym nosku. Widać było, że są z sobą bardzo blisko, gdyż dama mówiła do inspektora „mój grubasku“, on zaś jej szeptał czule „mój skarbie“.
Harper przywitał ich uprzejmym uśmiechem.
— Hallo Good evenning Miss Hensch. —
Zwrócił się następnie do Baxtera, z którym był na „ty“ od czasu owej sławnej nocy, spędzonej w kabarecie.
— Słuchaj stary. Zrób mi maleńką przysługę. Usiądź obok mnie, tak, abyś zasłonił przed Martą, to co się dzieje w sąsiedniej loży. Siedzi tam jakiś brudny chińczyk, którego oczy wydają się bardzo ją interesować.
— All right — odparł inspektor. —
Zajął miejsce w loży obok Harpera. Ponieważ loża ta przedzielona była od sąsiedniej małą barierką, inspektor dotykał łokciem ramienia Rafflesa.
Aktorka o błyszczących oczach zaśmiała się wymuszonym śmiechem.
— Jesteś śmieszny, Erwinie. Czy sądzisz, że mogłabym się zadurzyć w chińczyku?
Szczuplutka miss Hensch nachyliła się do niej:
— Mówisz tak, jak gdyby pan Harper był przystojniejszy od chińczyka. — szepnęła ironicznie. O ile wiem kochamy się zazwyczaj w tych, którzy mają więcej pieniędzy.
Jeden z panów rzucił jej piorunujące spojrzenie, na które odpowiedziała wybuchem śmiechu.
— Jeśli idzie o pieniądze, to sądzę, że mogę mierzyć się z chińczykiem. — — rzekł Harper urażonym tonem. Dopiero dziś dałem miss Marcie tysiąc funtów.
Oczy miss Hensch zapaliły się jak u kota.
— Czy to prawda Marto? — zapytała z rozdrażnieniem.
— Oczywiście — odparła zapytana. — Po cóż byłbym bankierem?
Miss Hensch zwróciła się do Baxtera:
— Słyszałeś, jak twój przyjaciel postępuje z moją koleżanką?
Inspektor kiwnął głową.
— Rozumie się malutka... Jest bankierem i może sobie na to pozwolić,
— Hm... Znam jednak bankierów, którzy po pewnym czasie musieli uciekać z Londynu — mruknęła ironicznie. — Muszę i ja sobie poszukać podobnego. Ty wydajesz mi się zbyt skąpy. Czym właściwie jesteś z zawodu?
Inspektor znał zaledwie aktorkę od kilku dni i nie chciał jej wyjawić kim jest w rzeczywistości. Nie wiedząc co ma odpowiedzieć, szepnął:
— Ja? Hm... Jestem prezesem.
Obydwie kobiety spojrzały nań z niedowierzaniem. Miss Hensch chciała się dowiedzieć czegoś bliższego:
— Prezesem czego?
— Co cię to obchodzi? — rzekł niegrzecznie Baxter. —
— Gdybyście się dowiedziały jakim jest on prezesem, dałybyście drapaka ze strachu — zaśmiał się Harper.
— Niemożliwe — odparły kobiety. — Czyżby był on prezesem Sądu?
— Pozostawmy tę kwestię — rzekł Baxter. —