Strona:PL Lord Lister -43- Rycerze cnoty.pdf/8

Ta strona została przepisana.

są tak wyczerpujące, że nie mogę sobie odmówić po nich maleńkiej rozrywki. Zabawi się pan tutaj po królewsku.
Ujął Baxtera pod ramię i skierował się w stronę drzwi, przysłoniętych perską tkaniną. Odsunął tkaninę i otworzył drzwi. Obydwaj panowie weszli do salonu. Na progu stał służący, trzymający w ręku srebrną tacę.
— Goddam — mruknął Baxter. — Nie mam przy sobie moich kart wizytowych.
Prezes zaśmiał się.
— Karty wizytowe? O nie, mój drogi... Tutaj wymaga się nie kart wizytowych a banknotu dziesięcio-funtowego. Jeśli nie ma pan pieniędzy przy sobie, chętnie panu pożyczę.
Inspektor wyciągnął swój portfel.
— Dlaczego każą nam z góry płacić? — zapytał cicho.
— Wkrótce sam się pan dowie. Powtarzam raz jeszcze, że jest to lokal jedyny w swoim rodzaju.
Wciągnął Baxtera do środka. Jeszcze jedne drzwi, zasłonięte grubą portierą i znaleźli się na dancingu, gdzie kilka par tańczyło pod dźwięki niewielkiej orkiestry. W ścianach wykute były zagłębione loże, z których dochodziły wesołe głosy i okrzyki. Na stołach płonęły lampki z dyskretnymi abażurami. Niektóre z lóż zasłonięte były ciężkimi portierami. Inne zaś do połowy były otwarte. Siedziały w nich samotne kobiety, łowiące spojrzeniem przechodniów.
Prezes czuł się tu jak u siebie w domu.
— Wydaje mi się, że przybyły tu jakieś nowe — szepnął do Baxtera. — Niech się pan zda na mnie. Ja już panu wybiorę coś odpowiedniego. Nigdy nie wolno iść za podszeptem tej starej, która usiłuje zawsze podsunąć najgorszy towar. Jak wam się podoba ta mała bruneteczka? Nieprawda, że śliczna? A może wolałby pan tę blondynkę o wydatnym biuście?
Baxter oniemiał ze zdumienia. Nie czekając na odpowiedź, sir Harper pchnął go w stronę jednej z kobiet.
— Mój przyjaciel pragnąłby zjeść kolację w pani towarzystwie.
Sam zniknął w sąsiedniej loży.
W kilka godzin później inspektor wsiadł do taksówki i pojechał do domu. Szampan szumiał mu w głowie do tego stopnia, że dopiero w domu przypomniał sobie o służbie, którą miał rozpocząć o szóstej rano. Dochodziła godzina piąta. Zdjął frak, włożył codzienne ubranie i kazał się zawieźć do Scotland Yardu.
Gdy wszedł do swego biura ujrzał Marholma spokojnie napychającego tytoniem swoją krótką fajkę. Baxter z trudem trzymał się na nogach. Zataczjąc się, dobrnął wreszcie do swego biurka.
— Ejże, panie inspektorze — zaśmiał się Marholm. — Skąd pan wtrąca?
— Musicie mnie zastąpić — mamrotał szef. — Widzicie... brałem udział w bankiecie na cześć literatury pornograficznej...
Marholm roześmiał się głośno. W mózgu Baxtera kłębiły się nie skoordynowane myśli.
— Opowiem wam wszystko później — rzekł. — Tymczasem muszę się przespać.
Przeszedł do pokoju sąsiadującego z gabinetem, gdzie stała wygodna kanapka. Nie zdążył się porządnie wyciągnąć a już spał.
— Szkoda, że John Raffles nie widział Baxtera w takim stanie — szepnął do siebie Marholm. — Byłby się ubawił serdecznie.

Czterolistna koniczyna

John C. Raffles, czyli inaczej lord Lister, wrócił niedawno wraz ze sym przyjacielem Charley Brandem z dalekiej podróży. Jego wierny służący Joe utrzymywał w czasie nieobecności swego pana wspaniałą willę w pobliżu Hyde Parku w idealnym stanie. Willę tę wynajął lord Lister pod nazwiskiem barona Walkerfielda.
— Wróciliśmy nareszcie do domu — rzekł Raffles do Charleya Branda. Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy bawię dość długo po za Londynem odczuwam prawdziwą nostalgię.
Charley Brand zdawać się nie podzielać entuzjazmu swego przyjaciela.
— Ja natomiast — rzekł, zapalając papierosa — tęsknię do dnia, w którym opuścimy Londyn ostatecznie. Nie mogę zaznać chwili spokoju w tym mieście, gdzie na każdym kroku czyhają na ciebie niebezpieczeństwa.
Raffles zaśmiał się.
— Przypuszczam, że to nie osoba inspektora Baxtera napełnia cię takim przerażeniem. Bądź pewny, mój kochany — rzekł, — że Baxter nie ruszy włosa z mojej głowy. Jest szczęśliwy, że mu daję spokój.
Charley Brand przeglądał pisma przyniesione przez służącego. Raffles zapytać go, czy w gazetach było coś ciekawego.
— Nie — odparł Charley. — Ciągle te same przestępstwa, te same wypadki... Tylko nazwiska się zmieniają.
— Stop — zawołał nagle Raffles. Jesteś mało spostrzegawczy, drogi Charley. Dziś mamy dużo ciekawych rzeczy.
Wskazując na gazetę, którą Charley Brand trzymał w ręce, dodał:
— Powinieneś czytać kronikę towarzyską Londynu. Pokaż mi ją.
Charley Brand podał przyjacielowi gazetę. Raffles zacząć czytać. Zaledwie tylko przebiegł oczyma kolumnę towarzyską, gazeta wypadła mu z rąk. Zaśmiał się serdecznie.
— Co ci się stało? — zapytał Charley, nie rozumiejąc tego wybuchu wesołości.
— Niesłychanie komiczna wzmianka! — rzekł Raffles. Musisz mi ją wyciąć.
— All right — rzekł Charley — ale ciekaw jestem, co cię tak ubawiło.
„Towarzystwo dla Podniesienia Poziomu Moralności w Anglii święciło wczoraj w salonach „Cecil Holetu“ dziesięciolecie powstania tej organizacji“...
Czyż to nie wspaniałe?
Charley Brand uśmiechnął się.
— Po raz pierwszy słyszę o podobnej organizacji.
— Ja również... Nie byłbym prawdopodobnie, spostrzegł tej wzmianki, gdyby pewne nazwisko nie zwróciło mojej uwagi. Nazwisko to zresztą nadaje tej historii pikanterii. Ale słuchaj dalej:
„Przewodniczący sir Erwin Harper przedstawił zebranym podczas bankietu nowego wice-prezesa Towarzystwa, inspektora Baxtera ze Scotland Yardu