Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/10

Ta strona została przepisana.

odpowiedniego. Droga na bezludną wyspę zajęła mu całą dobę. Gdy wylądowali na brzegu niegościnnej wyspy, zastali już tam jakąś barkę. Właściciel skunera nie posiadał się ze zdziwienia. Sądził, że wyspa ta jest całkowicie bezludna. Raffles kazał mu zaczekać na siebie przy brzegu przez trzy dni.
— Bądźcie ostrożni — rzekł stary marynarz. — Ta wyspa jest niebezpieczna. — Rok temu sprowadziłem do północnej części tej wyspy całą grupę złożoną z Anglików i Niemców. Żaden z nich nie powrócił. Potopili się widocznie w bagnach lub jeziorach gorącej lawy. Ten kraj pożera ludzi. My rybacy nazywamy Islandię przedsionkiem piekieł. Wszędzie pełno tu wulkanów.
Raffles podziękował Islandczykowi za ostrzeżenie i wraz z Charleyem ruszył w drogę. Zabrali z sobą wełniane kołdry, kilofy, sznury i trochę żywności.
Wyspa istotnie wyglądała niegościnnie. Co krok ostre skały, zwały lodu lub przepaści grodziły im drogę. Mimo to Raffles zdołał zachować kierunek wskazany na rysunku, załączonym do listu. Wieczorem postanowili odpocząć w jakiejś grocie. Raffles zabrał się do odgrzania na maszynce spirytusowej mocnego grogu.
— Hotel — rzekł Raffles — nie jest zbyt wygodny. Musimy się zadowolić tym, że powietrze jest tu lepsze, niż w naszym mglistym Londynie, gdzie co krok możemy natknąć się na inspektora Baxtera, lub któregoś z detektywów.
— Istotnie. — Tego rodzaju spotkanie nam nie grozi — odparł Charley ze śmiechem. Nią sądzę, aby oprócz ciebie i mnie znajdował się jakiś człowiek żywy na tej wyspie.
— l ja tak przypuszczam — odparł Raffles, owijając się kocem.
Spał już od kilku godzin. Nagle Charley Brand obudził się: do uszu jego doszedł lekki szelest u wejścia do groty.
Spojrzał i ujrzał postać ludzką. Nieznajomy stał tuż obok otworu i spoglądał do środka.
Jakkolwiek nie zbyt skłonny do obaw, Charley Brand zadrżał. Człowiek położył się plackiem na ziemi i zbliżał się pełzając. Serce młodego człowieka przestało bić. Chciał krzyczeć, lecz głos zamierał mu w gardle. Chciał dać znak Rafflesowi, który spał spokojnie rozciągnięty niedalego niego — lecz członki jego sparaliżowane przez strach odmówiły mu posłuszeństwa. Nie ulegało kwestii, że człowiek ten żywił złe zamiary. Nie było chwili do stracenia. Nieznajomy nachylił się nad Rafflesem. Jego podniesiona do góry ręka, uzbrojona w sztylet, zawisła tuż nad piersią Tajemniczego Nieznajomego. W świetle księżyca ostrze sztyletu zalśniło zimnym blaskiem. Charley odzyskał głos: głośny krzyk rozdarł ciszę. Raffles zerwał się.
— Co się tu dzieje? — zawołał spoglądając na Charley Branda.
Charley Brand nie przyszedł jeszcze do siebie po przeżytym wzruszeniu. Napastnik zbiegł, jak gdyby rozpłynął się w ciemnościach nocy. Charley w chaotycznych słowach opowiedział Rafflesowi przebieg sceny, której był świadkiem. Tajemniczy Nieznajomy potraktował go z dobrotliwą ironią: uważał, że cała ta scena miała miejsce w jego bujnej wyobraźni. Mimo to, po chwili spoważniał i poddał grotę drobiazgowej inspekcji. Nie natrafił jednak na żaden ślad tajemniczego gościa. Reszta nocy minęła im na czuwaniu. Poczęli rozmawiać o propozycji, jaką uczynił Rafflesowi mister Geiss. O wschodzie słońca ruszyli w dalszą drogę. Raffles rozglądał się dokoła chcąc sprawdzić, czy nie dojrzą gdzie śladu tajemniczego gościa. Na skalistym gruncie trudno było szukać odcisków stóp. Z zapadnięciem wieczora podróżni byli już w niewielkiej odległości od miejsca, w którym miał być ukryty skarb. Noc zapadała zbyt szybko, aby mogli myśleć o dalszej drodze. Rozciągnęli się pod skałą, tworzącą nad ich głowami rodzaj naturalnego dachu. Postanowili, że każdy z nich kolejno będzie czuwał.
Około północy Charley Brand postanowił zbudzić swego towarzysza. Nagle uczuł, że potężne ramiona chwyciły go z tyłu. Jednocześnie ktoś ścisnął go za gardło tak silnie, że nie mógł wydobyć głosu. Coś uniosło go w górę razem z pledem.
Był to Mc. Intosh.
Na próżno Charley Brand usiłował wyzwolić się z uścisku. Napastnik posiadał herkulesową siłę. Bez najmniejszego zmęczenia niósł swą ofiarę przez blisko sto metrów. Charley zrezygnował z dalszego oporu. Dziwna rzecz: mózg jego pracował ze zwykłą sprawnością. Nie rozumiał, jaki cel mógł mieć ten człowiek, porywając go. Przeczucie mówiło mu, że zamach ten był skierowany nietylko przeciwko niemu. Nie miał możliwości ostrzeżenia Rafflesa. Oczyma wyobraźni widział jut swego przyjaciela ze sztyletem zatopionym w piersi...
Człowiek, który go niósł zatrzymał się nagie i rzucił na ziemię swój ciężar. Charley Brand wydostał się wreszcie ze swego koca. Ale nieprzyjaciel był jeszcze bardziej szybki, niż on. Gdy tylko wyprostował się, brutalna ręka chwyciła go za szyję i przydusiła twarzą do ziemi. Następnie jakieś ramię otoczyło go i Charley uczuł, że został podniesiony do góry. Oczyma rozszerzonymi przerażeniem spoglądał w przepaść, z której powstawały sine mgły.
Jego kat trzymał go w tej pozycji przez kilka minut. Nieszczęsny, zawieszony nad przepaścią przeżywał w ciągu kilku sekund najpiekielniejsze tortury. Nie miał nadziei, że się wyratuje. Czuł, że jest zgubiony i posiadał tego pełną świadomość. Jeszcze raz spojrzał dokoła, jak gdyby chcąc zachować na zawsze wspomnienie miejsca swej śmierci. Dokoła niego piętrzyły się poszarpane skały. Sto metrów poniżej czarne jeziora lśniły niesamowicie w świetle księżyca. W pobliżu wznosiły się białawe mgły, których pochodzenia Charley Brand nie potrafił sobie na razie wytłumaczyć. Zdawał sobie sprawę, że te potężne słupy wrzącej wody wychodziły z jakichś podziemnych źródeł. Drżał na myśl o tym, że za chwilę ciało jego spadnie ku tym bezdennym czeluściom.
Mc. Intosh przyszedł do wniosku, że tortura trwała już dostatecznie długo. Raz jeszcze potrząsnął ciałem i rzucił je w przepaść. Następnie ruszył w stronę Rafflesa, chcąc mu zgotować ten sam los. Tym razem nie udało mu się tak łatwo. Zbudzony krzykiem Charleya, powtórzonym przez echo górskie Raffles skoczył na równe nogi. Spostrzegł, że miejsce obok niego było puste. W obwili, gdy zastanawiał się co mogło się przytrafić przyjacielowi, jakiś cień ludzki wynurzył się z mroku. Zanim Raffles zdążył zrobić użytek z broni, napastnik skoczył na niego, jak tygrys i chwycił go za gardło.
Wywiązała się rozpaczliwa walka. Słychać było tylko ciężki oddech dwóch walczących na śmierć i życie.
Mc. Intosh nie docenił siły Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy był niższy od Mc. Intosha i nie dorównywał mu potęgą muskułów. Górował jednak nad