Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/12

Ta strona została przepisana.

nie spuszczając z Geissa wzroku.
— Gdzież to pan wędrował?
— Byłem w Islandii — odparł Raffles.
Zauważył, że na dźwięk tych słów Geiss pobladł silnie. Fakt ten wzbudził w nim podejrzenie, że Geiss miał coś wspólnego z tajemniczym zamachem.
— Co pan robił na Islandii? — zapytał Geiss tonem, któremu starał się nadać brzmienie obojętności. — To kraj opuszczony przez Boga i ludzi.
— O nie — odparł Raffles. — To idealne miejsce dla ludzi, szukających wypoczynku. Gdyby moja obecność nie była tutaj konieczna, byłbym przedłużył tam swój pobyt.
— Pan żartuje — odparł Geiss. — Jestem szczęśliwy, że pana widzę znowu. Mogłoby się panu łatwo przytrafić tam jakieś nieszczęście. Wyspa jest wulkaniczna i niebezpieczna.
— O nie — odparł Raffles śmiejąc się. — Nieszczęścia przytrafiają mi się rzadko, ponieważ jestem ostrożny i zwracam na wszystko uwagę. Gdybym był takim samym w młodości miałbym do dzisiaj mój majątek, który umieścił pan w swoim banku. Byłbym czcigodnym lordem Listerem i tak, jak mój ojciec zostałbym może z czasem przyjacielem króla. Zamiast tego, nauczywszy się pilnie obserwować swych bliźnich, stałem się Rafflesem.
— Niech pan nie wymawia tego nazwiska — rzekł mister Geiss. — Czytałem o panu tyle, że na sam dźwięk pańskiego nazwiska, dostaję gęsiej skórki.
— To ciekawe — rzucił Raffles. — Wiele osób mówiło mi to samo.
— Mianowicie, co? — zapytał Geiss.
— Że pan powinien obawiać się mnie.
— Wolne żarty! — rzekł Geiss urażony. — Mówmy raczej o interesach.
— Jest to najpiękniejszy interes jaki mi dotąd zaproponowano.
Ledwie widzialny uśmiech zarysował się dokoła jego ust.
— Sprawa przedstawia się wspaniale i powodzenie jej jest zapewnione, gdy tylko przedostanie się pan do banku, bez trudu zawładnie pan pieniędzmi.
— Tym gorzej. Kocham niebezpieczeństwo. Łatwa impreza nie pociąga mnie.
— Żałuję. Chwilowo jednak nie mam panu nic innego do zaproponowania. Czy zechce pan przyjść jutro? Wtajemniczę pana w arkana pańskiego nowego stanowiska.
— Prokurent banku! Nie marzyłem nigdy o tym, że zajdę aż tak wysoko.
— Zostawmy to — przerwał Geiss rozpromieniony. We dwóch razem dokonamy nadzwyczajnych cudów. Wyobraź pan sobie, że jestem zaledwie od kilku dni na mym nowym stanowisku, a już zdołałem podwyższyć o jeden milion funtów sterlingów wysokość depozytów. Wspaniały pomysł! — dodał grubas uderzając Rafflesa jowialnie po ramieniu. Kapitalistów można łatwo wziąć na lep wysokich procentów!
— Tak, to prawda — zawołał Raffles.
Obydwaj mężczyźni zamienili jeszcze kilka słów, po czym Tajemniczy Nieznajomy opuścił mieszkanie Geissa.
Następnego ranka mister Geiss wprowadził Rafflesa na jego nowe stanowisko. Tajemniczy Nieznajomy, został mianowany pierwszym prokurentem barku Lincoln. Wszystkie pieniądze przechodziły przez jego ręce. Czeki podpisywane przezeń sięgały milionów. Posiadał klucze od podziemi, w których znajdowały się depozyty.
Raffles był wzorowym urzędnikiem. Geissa dziwił nieco ten zapał. Nawet po zamknięciu biur Raffles zostawał jeszcze z godzinę i pracował. Geiss zapytał go o przyczynę.
— Robię to po to, aby w wypadku ujawnienia przestępstwa, podejrzenia urzędników zwróciły się przeciwko mnie.
— Nie rozumiem pana.
— Czy pan nie słyszy tego, co dokoła pana szepcą? Mówią, że zostaję po odejściu urzędników, tylko po to, aby fałszować rachunki, i aby zacierać, w ten sposób ślady dokonywanych nadużyć.
— Pozory istotnie przemawiają przeciwko panu — odparł Geiss. — Ja sam żywiłbym podobne obawy w stosunku do każdego innego urzędnika.
Prezes zarządu banku Lincolna rozstał się z Rafflesem całkowicie uspokojony. Byłby prawdopodobnie w innym nastroju, gdyby wiedział, że jego pierwszy prokurent trawi dodatkowe godziny na przepisywaniu listy depozytariuszy, którzy złożyli swe oszczędności w banku. Obok każdego nazwiska wypisywał wysokość depozytu.
Klientami banku byli przeważnie drobni kupcy i drobni ciułacze urzędnicy, wdowy i sieroty. Sumy składane przez nich w banku były minimalne. Dla każdego z nich jednak suma ta przedstawiała cały majątek, owoc pracowitego żywota, często zabezpieczenie na starość.

Mister Geiss posiadał w okolicach Londynu wspaniałą willę, w której prawie każdego wieczora odbywały się wspaniałe przyjęcia. Lubił roztaczać przed ludźmi swe bogactwa: wydając wspaniałe przyjęcia umacniał kapitalistów i ludzi bogatych w przekonaniu, że rozporządza wielkimi środkami, że można mu bezpiecznie powierzyć pieniądze.
Raffles za każdym razem odrzucał jego zaproszenie.
Noc już miała się ku końcowi i mister Geiss spał spokojnie w swej sypialni. Nagle spostrzegł, że jakiś człowiek wślizgnął się do jego pokoju.
Mister Geiss ocknął się gwałtownie z pierwszego snu. Poznał bez trudu stojącego przed nim człowieka — Był to Mc. Intosh.
— Czy to ty, czy twój cień? — zapytał Geiss. — Spoglądał na gościa przerażonym wzrokiem.
— To ja — odparł Mc Intosh. — Ależ na Boga! Z trudem udało mi się dotrzeć tutaj.
— Sądziłem, żeś umarł. — Co ci się przytrafiło?
— Piekielna awantura z Rafflesem — odparł Mc. Intosh, zgrzytając zębami. — Spójrz pan — dodał odchylając mankiet.
Pokazał Geissowi opuchnięte i sine kostki u rąk.
— Skąd to? — zapytał finansista.
— Skutki sznura, którym mnie związał ten pies.
— Związał cię? Jakże do tego doszło?
— Niech go diabli wezmą — odparł Irlandczyk zaciskając pieści. — Od początku miałem niejasne przeczucia, że nie dam sobie rady z królem włamywaczy. Niestety, nie dorastamy mit nawet do pięt. Plan mój opracowałem wspaniale, i przybyłem na bezludną wyspę na dzień przed przybyciem Rafflesa i jego przyjaciela. Śledziłem ich od chwili wylądowania i następnej nocy wślizgnąłem się aż do ich obozowiska. Miałem zamiar wrzucić ich kolejno jednego po drugim do przepaści, których tam jest pełno. Zdążyłem już unieszkodliwić tego