Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/19

Ta strona została przepisana.

— Nasi dwaj przyjaciele za portierą, zapłakują się z rozpaczy, że spotkati się tutaj ze swymi kolegami. Przejdź ze mną do jadalni. Weźmiemy całe srebro i wyrzucimy je przez okno. Następnie wejdziesz do mego pokoju, wyjmiesz z szafy mundur policjanta i przebierzesz się.
Weszli do jadalni Po chwili stosy naczyń przeniesione zostały do biblioteki
— Uważaj, Jack — zawołał Raffles przez okno.
Srebrne kosze i półmiski runęły na ulicę.
— Na Boga! Nie krzycz talk głośno — zawołał Charley. — Nie jesteśmy przecież u siebie w domu.
— Nie bój się. Nasi panowie nie obudzą się dla byle wyrzuconego koszyczka. Chodźmy zobaczyć, co tu się uda jeszcze zwędzić.
Obydwaj przyjaciele udali się do pokoju Rafflesa. Tajemniczy Nieznajomy pomógł Charleyowi przebrać się za policjanta i położył na łóżku drugi uniform dla siebie. Wręczył mu nadto rewolwer i parę kajdanków.
— Teraz jesteś reprezentantem władzy, — rzekł. — Zostaniesz w bibliotece przy oknie tak długo, dopóki nie przyjdę po ciebie, przebrany również za policjanta. Uważaj pilnie, aby bandyci nam się nie wymknęli.
Z tymi słowy chwycił talerz, znajdujący się jeszcze na kredensie i z całej siły rzucił nim o ziemie.
— Stać! Ręce do góry! — Zawołał grzmiącym głosem, który rozległ się po całym domu.
Wystrzelił z rewolweru, następnie zbliżył się do Charleya Branda i szepnął mu cicho do ucha:
— Krzycz tak, jak gdybyś był policjantem i ścigaj mnie.
Rozpoczęła się gonitwa po przez wszystkie pokoje. W pewnym momencie Raffles wbiegł zdyszany do biblioteki i przechyliwszy się przez okno i zawołał:
Uciekaj, Jack! Policja! Jim zabity!
Wyskoczył do ogrodu przez okno. W tej samej chwili do pokoju wpadł Charley Brand. Podbiegł do okna, zaklął głośno:
— Umknął łobuz! Inspektor zmyje mi głowę.
Zamknął okno i w oczekiwaniu na powrót Rafflesa, zapalił światło. Następnie podszedł do drzwi:
— Zwiał — zawołał głośno, jak gdyby mówił do kogoś. — Kapitanie, czy mam go dalej ścigać?
— Zbyteczne — odparł Raffles, który w międzyczasie przebrał się za oficera policji. Otoczyliśmy dom, nikt się nam nie wymknie.
Po paru chwilach wszedł do biblioteki.
— Musimy przeszukać całe mieszkanie. Przypuszczam, że mamy tu do czynienia z całą bandą. Wyjmijcie rewolwer.
Zaledwie zdążył wypowiedzieć te słowa, gdy Mc Intosh i Tom wybiegli pędem z alkowy, kierując się w stronę okna.
— Stać! — rozkazał Raffles, — mierząc ku nim z rewolweru.
Widok uniformów i rewolwerów zrobił swoje. Obydwaj bandyci poddali się bez oporu. Raffles założył im kajdanki na ręce.
Chwycił Mc Intosha za ramię. Charley Brand ujął Toma.
Gdy byli już na ulicy, Tom zwrócił się do Rafflesa.
— Mógł pan, inspektorze, dokonać w tym domu stokroć ważniejszego aresztowania...
— Nie sądzę, — odparł Raffles.
— Jestem tego pewny — odparł Tom. W tym domu mieszka Raffles, włamywacz, którego policja poszukuje od dłuższego czasu.
— Oszalałeś, mój chłopcze — rzekł Raffles. — Dom ten należy do profesora Mortona, mego dobrego znajomego.
Tom rzucił pełne wściekłości spojrzenie na Mc. Intosha.
— Powiedziałem ci z góry, że jesteś w błędzie — rzekł. — Dać się złapać policji dla jakiegoś tam głupiego profesora.
Mc Intosh był również wściekły jak i on. Przegrali.
Przy najbliższym posterunku policji, Raffles zatrzymał się i zwrócił się do agentów.
— Zrobiłem obławę dla Scotland Yardu — rzekł. — Złożę wam mój raport. — Odprowadźcie tych zuchów do inspektora Baxtera i miejcie się na baczności, są to bowiem niebezpieczni przestępcy. W wypadku, gdyby zdradzali najmniejszą chęć ucieczki, zróbcie użytek z broni.
Wręczył policjantowi zapisaną kartkę papieru, którą ten nie czytając, włożył do kieszeni.
W kwadrans po tym, inspektor Baxter zdziwił się niepomiernie na widok policjanta, eskortującego dwóch ludzi. Otworzył list, zaadresowany doń przez rzekomego inspektora:
„Szanowny Panie Inspektorze. Znowu pozwoliłem sobie zastąpić pana. Poleciłem jednemu z pańskich agentów doprowadzić do komendy policji dwóch złoczyńców. Jednego z nich pan zna: to wspólnik Geissa.
Z pozdrowieniem Raffles“.
— Co takiego? — rzekł Marholm, — wybuchając śmiechem. — Znów Raffles? Przysyła nami więźniów?
— Tak — odparł Baxter.
Na dźwięk nazwiska Raffles, Mc Intosh dostał ataku szału. Uspokoił się dopiero wówczas, gdy założono mu kaftan bezpieczeństwa.

KONIEC.