Strona:PL Lord Lister -44- Fałszywy bankier.pdf/6

Ta strona została przepisana.
FAŁSZYWY BANKIER
Stara znajomość

Pewnego styczniowego wieczora lord Lister znajdował się wraz ze swym przyjacielem Charley Brandem w teatrze. Zajmowali wygodną lożę, położoną niedaleko od sceny.
Lord Lister wrócił do Londynu zaledwie przed kilku dniami. Grudzień i połowę stycznia spędził wraz ze swym sekretarzem we Francji na Lazurowym Wybrzeżu.
— Wszystko się psuje — rzekł do Charleya. Jakkolwiek autorzy dramatyczni nie są gorsi niż dawniej, sztuki ich są coraz nudniejsze. To samo da się powiedzieć o naszym zawodzie: choć włamywacze są teraz bardziej zręczni niż byli ongiś, ludzie mają o wiele mniej pieniędzy. Poważnie zastanawiam się nad tym, aby opuścić Londyn i zainstalować się na stałe gdzie indziej, w Berlinie, lub w Paryżu.
Przerwał i spojrzał uważnie na korpulentnego jegomościa w monoklu, otoczonego wieńcem jaskrawo umalowanych kobiet. Całe twarzystwo siedziało w sąsiedniej loży.
Charley Brand spojrzał w tym samym kierunku.
— Czy znasz tego pana? — szepnął.
— Tak — odparł Raffles. — Znam go nawet zbyt dobrze. Należy do tej kategorii ludzi, na których szyi ujrzałbym chętnie zamiast krawata solidny stryczek.
— Któż to taki? — zapytał Charley.
Lord Lister nic nie odpowiedział. Podniósł się i opuścił lożę. W tej chwili podniesiono kurtynę. Sztuka rozpoczęła się. Charley wyszedł ze swym przyjacielem. Doszli do bufetu i zażądali whisky z wodą sodową.
— Nie chciałbym — rzekł Raffles zapalając papierosa, aby ten człowiek zobaczył mnie w trakcie przedstawienia. Wolę znaleźć się na jego drodze gdy będzie wychodził.
— Ach! — rzekł Charley. — Znasz więc go osobiście?
— Tak. I jemu zawdzięczam to, że obrałem swój zawód. Powinienem mu za to podziękować. Dzięki niemu przeżyłem tyle ciekawych i zabawnych przygód w jakie obfitowała moja kariera włamywacza!
— Cóż to za rodzaj człowieka? — zapytał Charley.
— Opowiem ci tę historię — odparł lord Lister.
— Było to dziesięć lat temu — zaczął. — Mój ojciec żył jeszcze. — Po dojściu do pełnoletności wszedłem w posiadanie spadku po mojej matce. Byłem wówczas członkiem klubu Hamiltona. Pozostali członkowie klubu byli to afrykanie, to jest ludzie, którzy żyli i walczyli w naszych koloniach afrykańskich. Pomiędzy nimi znajdowali się zarówno dawni żołnierze jak i kupcy. W klubie zawarłem znajomość z niejakim panem Geissem. Pochodził z Pretorii i podawał się za właściciela licznych kopalń złota i pól diamentowych. Po upływie kilku tygodni zaprzyjaźniliśmy się bliżej. Zaprosił mnie do siebie na kolację. Mieszkał w dzielnicy zachodniej Londynu. Dom jego urządzony był z iście królewskim przepychem.
U Geissa spotkałem pewną młodą damę, której olśniewająca piękność podbiła moje serce. Pochodziła ona z Johannesburga i podawała się za kuzynkę pana Geissa. Sądziłem, że miała wówczas około dziewiętnastu lat. Spostrzegłem od razu, że odnosiła się do mnie przychylnie i przeto nie kryłem się wcale z mym uczuciem. Przed wyjściem, pan domu zbliżył się do mnie i, uderzając mnie jowialnie po ramieniu, rzekł:
— Drogi przyjacielu! O ile się nie mylę, masz olbrzymie powodzenie u mojej kuzynki. Jesteś pierwszym mężczyzną, który ma szansę zdobycia jej ręki i majątku. Zwracam panu uwagę na fakt, że moja kuzynka jest sierotą i ja jestem jej jedynym opiekunem. Jeśli nie ma pan poważnych zamiarów, będę musiał pana poprosić, abyś nie zawracał głowy dziewczynie.
Zaczerwieniłem się. Fakt, że wywarłem wrażenie na pięknej dziewczynie napełnił mnie dumą. Bąknąłem coś niezrozumiale i z bijącym sercem wróciłem do domu. W trzy dni później zjawiłem się w salonie pana Geissa z olbrzymim bukietem orchidei. Wszystko odbyło się wówczas tak, jak można było przewidzieć. Byłem ślepy, jak każdy zakochany. Nie spostrzegłem skwapliwości i pośpiechu z jaką człowiek ten otwierał mi drzwi swego domu i otaczał mnie siecią swoich intryg. Trwa-