Strona:PL Lord Lister -45- Zemsta włamywacza.djvu/11

Ta strona została przepisana.

— Wróć pan lepiej do domu, Apsley — odparł przyjaciel. — Będzie to o wiele lepiej... Nie mam zresztą pieniędzy przy sobie.
— Mister North — zwrócił się Apsley do drugiego — czy zechciałby mi pan?...
— Przykro mi bardzo, drogi Apsley... Sądzę, że najlepiej byście zrobili, zaprzestając na dziś gry. Zresztą, cóż pomyśleliby o was wasi wierzyciele?
Odmawiano mu wszędzie. Nie sposób grać dalej. Tymczasem Amerykanin siedział spokojnie po drugiej stronie stołu i z ironiczna miną zdawał się wyczekiwać dalszego ciągu... Apsley miał ochotę wymierzyć mu siarczysty policzek. Wychylił jeszcze jeden koniak i zawołał:
— Panowie — zostawiam bank każdemu, kto go podejmie. — zawołał. — Niechaj kto inny, zamiast mnie, zmierzy się z mister Shawem!
Lord Lister uśmiechnął się.
— Pan chciałby zagrać jeszcze przeciwko mnie? Może robię głupstwo, ale mam zamiar zaproponować panu następującą rzecz. Jeśli los do pana się uśmiechnie, będzie pan mógł odrazu odegrać wszystkie swoje straty. Po tym jednak, co dziś powiedział pański ojciec, muszę zażądać od pana pewnej gwarancji.
— Goddam sir! — ryknął młody Apsley. — Czyżby pan wątpił w moje słowo honoru?
— Nie oto idzie — odparł Raffles zimno. — Ale kto wie, co się jutro może z panem stać.
— Nie rozumiem — rzekł Apsley. — Wszystko czego pragnę, to odebrać panu zwycięstwo...
— Naturalnie, naturalnie... Żądam jednak gwarancji.
Czego pan chce? Zegarka, pierścienia?
— Cóżbym z tym zrobił gdybym wygrał? Nie przydałoby mi się to na nic. Potrzeba mi rzeczy wartościowej. Rzeczy, która przedstawia wartość dość znaczną, którą można sprzedać w razie potrzeby... Czy nie ma pan nic takiego?
— Zgoda! — zawołał Apsley. — Przypomina mi pan Shylocka. Ale mam coś takiego przy sobie. Będę to jednak musiał mieć z powrotem jutro rano.
— Zgoda. Jeśli wygram, przyniesie mi pan pieniądze, a ja panu jutro zwrócę zastaw. Cóż to takiego?
Apsley tracił głowę. Wypił jeszcze kilka szklanek szampana. Oczy wyszły mu z orbit.
— Dam to panu — krzyknął głośno; — Ale uważaj Yankesie: jeśli jutro przyjdę z pieniędzmi, a nie zechcesz mi oddać zastawu, zabiję cię jak psa. Czyś mnie zrozumiał?
Zbliżył się do niego prezes klubu i położył mu rękę na ramieniu.
— Mister Apsley, zechciej pan się liczyć ze słowami. Nie dopuszczę do tego, aby ktoś rzucał pogróżki pod adresem gości naszego klubu. Uważam pańskie postępowanie za wysoce niewłaściwe.
— Niech pan nie zwraca na to uwagi, prezesie — rzekł Apsley. — Przede wszystkim mówię do pana Shawa. Czego pan chce ode mnie?
— Jest zupełnie pijany... — rzekł przewodniczący tonem wyjaśnienia. — Trudno brać mu za złe to, co mówi. Proszę zabrać stąd koniak i szampana — rzekł, zwracając się do lokaja.
Apsley chciał dalej pić. W chwili gdy lokaj odszedł od stołu, unosząc na tacy butelki, Apsley chwycił je oburącz.
— Durniu jeden — zawołał. — Co robisz? Zostaw ten koniak! To jeszcze jedyna rzecz dobra w tym lokalu.
Nalał sobie pełną szklankę i wypił ją.
Chwiejnym krokiem skierował się w stronę Amerykanina, wyciągnął błękitny papier z wewnętrznej kieszeni i rzucił go na stół. Ani jeden muskuł na twarzy Shawa nie drgnął.
— Co to jest? — zapytał.
— Powiem panu... l tak pan nic z tego nie zrozumie. Jest to plan, mój plan łodzi podwodnej, który przestudiowałem i opracowałem dokładnie... Jutro rano muszę go zanieść do admiralicji, aby złożyć go do konkursu.
Obecni nadstawili uszu. Nikt nigdy nie słyszał, aby młody Apsley zajmował się na serio czymś innym, poza grą. Był on rzeczywiście inżynierem marynarki, ale nigdy nie odznaczał się specjalnymi zdolnościami. Czyżby się wszyscy mylili?
Lord Lister uśmiechnął się z zadowoleniem.
— A więc na ten nowy plan... Ten plan, który został całkowicie przeze mnie opracowany — bąkał niezrozumiale Apsley. — Czy pożyczy mi pan pod jego zastaw dwadzieścia pięć funtów? Liczę, że plan ten wynagrodzi nam wszystkie straty, które ponieśliśmy w związku z włamaniem dokonanym przez tego bandytę Rafflesa...
Lister otworzył plan, chcąc się upewnić, czy to rzeczywiście ten sam. Istotnie był to plan Burtona.
Położył dwadzieścia pięć funtów sterlingów na stole.
— Jutro... a raczej dziś rano będzie pan miał plan z powrotem pod warunkiem, że zwróci mi pan moje dwadzieścia pięć funtów.
Młody Apsley wlał do szklanki resztki koniaku i podniósł szklankę do ust. Oczy jego świeciły dziwnym blaskiem, a włosy zwisały nad czołem.
— Apsley robi na mnie wrażenie nienormalnego — rzekł przewodniczący. — Nie wolno nam pozwolić na tę grę, która robi wrażenie pojedynku. Nie ma mowy o zachowaniu przez strony przepisów grzeczności, obowiązujących w przyzwoitych klubach.
— Jestem tego samego zdania, panie prezesie. — rzekł Darley. — Zaraz pójdę...
Młody Apsley zdążył już chwycić karty w ręce:
— Trzymam bank, kto poniteruje? — woła dziwnym głosem przerywanym pijacką czkawką.
Na znak prezesa nikt z graczy nie ruszył się nawet z miejsca. Jedyny lord Lister odparł flegmatycznie.
— Zgoda mister Apsley — jeśli pan chce, daję panu rewanż.
— Mam nadzieję, mister Shaw. Widzę jednak, że jest pan sam. Wobec tego zagramy w kolory. Jeśli czerwony — moja wygrana, jeśli czarny pan wygrał.
— Jak pan chce, mister Apsley. — Stawiam dwadzieścia pięć funtów
Otoczono ich kołem. Apsley potasował karty, dał przeciwnikowi do przełożenia. — Wyciągnął pierwszą kartę, dama kier! Apsley wygrał. Lord Lister wręczył mu pięć banknotów pięciofuntowych. Zainteresowanie wśród graczy wzrosło.
— Gramy dalej — rzekł Amerykanin. Te same warunki, co poprzednio. Podwajam stawkę.
Położył na stole pięćdziesiąt funtów sterlingów, Apsley wyciągnął kartę: as pik. Przegrał...