Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/10

Ta strona została przepisana.

Dobrzeby było cię tam zamknąć — mruknął do siebie markiz. — Zawracamy czemprędzej.
Szofer, którego zmyliła gęsta mgła, ruszył w kierunku przeciwnym. Zamiast pojechać na wschód i jechać wzdłuż Hyde Parku, ruszył na zachód.
— Zechce mi pan wybaczyć nieuwagę tego chłopca — odparł markiz. —
— To małe spóźnienie nie ma znaczenia — odparł Fournier. —
Wyraz jego twarzy zadawał kłam tym słowom. Nie mógł powstrzymać się od wyznania markizowi, że jego mała przyjaciółka Lulu, po którą miał wstąpić po drodze zrobi mu okropna scenę.
— Może mi pan uwierzyć, albo nie — rzekł — ta mała zdolna jest do wydrapania mi oczu. To prawdziwy demon. Dziś zwłaszcza w dniu naszego rozstania, nerwy jej mogą wypłatać mi figla.
Markiz d’Armand rozpływał się w przeprosinach. Zamierzał właśnie polecić szoferowi, aby jechał szybciej, gdy nagle auto zatrzymało się.
Sytuacja przedstawiała się tragicznie. Dokoła nie widać było żywej duszy. Okolica była zupełnie pusta.
Fournier wyskoczył z wozu.
— Co się stało? — zapytał szofera. —
— Opona „nawaliła“ — odparł flegmatycznie.
Tego było już zbyt wiele dla przyjaciela panny Lulu. Dał ujście swej złości i począł wymyślać szoferowi. Szofer jednak oświadczył, że naprawa nie potrwa długo i auto za kilka chwil będzie gotowe do drogi. Fournier postanowił więc wrócić do auta, zwłaszcza, że mgła gęstniała coraz bardziej i zacinał ostry deszcz.
Reperacja zajęła prawie całe pół godziny, które wydały się Fournierowi wiekiem.
Markiz nie posiadał się z żalu. Chcąc powetować swemu przyjacielowi stratę czasu, zaofiarował mu swe usługi.
— Zechce mnie pan odwieźć bezpośrednio do Luli — rzekł Józef — nie mogę pozwolić czekać jej dłużej. Muszę zrezygnować ze złożenia pieniędzy w dniu dzisiejszym w banku.
Markiz wydał szoferowi odpowiednie dyspozycje.
— Nie zamierza pan chyba, drogi przyjacielu, nosić przy sobie przez cały wieczór tak poważnej sumy.
— Jest mi naprawdę bardzo przykro, ale nie mogę pójść do banku. Wie pan przecież jak długo trwa załatwienie tych formalności. Pozostało mi już zaledwie kilka minut czasu.
— Niechże się pan zastanowi: z całą pewnością zabawi się pan dzisiejszej nocy wesoło. Zebranie przeciągnie się dość długo, a potym rozpoczniecie włóczęgę po dancingach i kawiarniach. Popełnia pan wielką nieostrożność.
— Co robić — rzekł. —
— Jeśli sądzi pan, że mogę panu pomóc, proszę mną dysponować. Gdyby zechciał pan powierzyć mi pieniądze, mógłbym sam zanieść je do banku.
— Trudno mi zgodzić się na pańską propozycję.
— Rozumiem, że waha się pan powierzyć mi tak wielką sumę.
— Myli się pan. Powierzyłbym panu, bez wahania cały mój majątek.
— A więc zgoda. Proszę mi dać pieniądze, a ja zapewniam pana słowem honoru, że natychmiast po pożegnaniu się z panem złożę ie w banku.
Markiz Armand nie pozostawił mu czasu do namysłu. Wyciągnął z kieszeni notesik I wieczne pióro.
— Wypiszę panu pokwitowanie — rzekł. —
— To zbyteczne — odparł Fournier. —
— O nie, wszystko musi się odbyć prawidłowo.
Zanim Fournier zdążył wypowiedzieć słowo, markiz wręczył mu kwit na pięćdziesiąt tysięcy funtów, które jednocześnie wsunął do kieszeni.
Auto zatrzymało się przed domem Lulu.
Markiz zaczekał, aż Fournier zniknie w sieni domu i rzekł do szofera.
— Musimy dotrzymać słowa honoru, Charley! Do Banku Angielskiego

Przed Bankiem Angielskim zatrzymała się wspaniała limuzyna. Wysiadł z niej wytwornie ubrany cudzoziemiec. Po pewności, z jaką przekroczył próg wspaniałego gmachu, można było poznać z łatwością, że był tego banku stałym klijentem. Zostawił swe futro w szatni i przeszedłszy przez hall udał się do jednego z licznych gabinetów, przeznaczonych dla klijenteli, mającej coś ważnego do napisania. Zabawił tam kilka minut, zajęty redagowaniem jakiegoś listu, poczym udał się do głównej kasy.
Nieznajomy wyjął z kieszeni dokument i okazał go urzędnikowi. Po zapoznaniu się z nim, urzędnik udał się z nieznajomym do innego okienka i poprosił, aby zechciał na niego poczekać przez chwilę.
Okazany dokument wywołał w całym banku poruszenie. Urzędnicy rozmawiali z sobą po cichu i z ciekawością zerkali w stronę nowego klijenta.
Nieznajomy nie zdawał sobie sprawy z zainteresowania jakie wzbudził. Usiadł w wygodnym fotelu i począł z zainteresowaniem czytać, wyciągniętą z kieszeni gazetę. Dokument, który wzbudził zainteresowanie był dyspozycją wypłaty sumy czterdzieści tysięcy funtów szterlingów z konta bankowego Fourniera na rzecz owego cudzoziemca. Dokument był podpisany własnoręcznie przez Fourniera, a prawdziwość jego podpisu zaświadczona została przez notariusza Longwooda.
Nieznajomy jaknajspokojniej czytał w dalszym ciągu swoją gazetę. Był tak pochłonięty lekturą, że nie usłyszał, jak kasjer wywołuje jego nazwisko. Podniósł się szybko. Gdy poproszono go, aby okazał swój dowód osobisty, wyciągnął paszport oraz dokument urzędowy, stwierdzający, że jest delegatem Francji do rokowań handlowych z Anglią.
Po załatwieniu wszystkich formalności, markiz otrzymał czterdzieści tysięcy funtów i pożegnawszy się chłodno z urzędnikami opuścił Bank Angielski.
Wygalowany portier podbiegł do drzwi limuzyny i skłonił się nisko. Nieznajomy wsunął mu w rękę dwa szylingi.
Auto zatrzymało się przy pierwszym zakręcie. Cudzoziemiec wysiadł i zbliżywszy się do szofera zapytał:
— Charley, czy ostrzegłeś Franciszka Fourniera?
— Nie mogłem tego zrobić, gdyż nie wiedziałem, czy plan się uda.
— Dobrze, sam do niego zatelefonuję. Poczekaj tu na mnie. Za chwilę będę z powrotem i zaraz pojedziemy na Goldhawke Road.