Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Nieznajomy znikł za drzwiami restauracji. Wrócił po kilku minutach. Wsiadł do auta, które natychmiast ruszyło z miejsca.
Z daleka majaczył lasek, znajdujący się w pobliżu siedziby van Brixena.
Jakkolwiek ulica o tej porze była pusta, dwa cienie ludzkie szukały kryjówki pod osłoną drzew. Musiały one czekać na kogoś, ponieważ spojrzenie ich kierowało się nieustannie w stronę Hyde Parku.
W oddali ukazało się jakieś światełko, które rosło z każdą chwilą.
— To — napewno on — szepnął jeden z ludzi. — Światło rosło coraz bardziej i wkrótce widać było latarnię automobilu, zbliżającego się z dużą szybkością.
— Daj umówiony znak, Edwardzie.
Przeraźliwy gwizd przerwał ciszę nocną. Usłyszał go widać szofer, gdyż wóz zwolnił i zatrzymał się na rogu ulicy Woodalne. Jakiś człowiek zbliżał się szybkim krokiem.
— Nareszcie... Czy to pan, panie Fanciszku? Pozwolił pan długo czekać na siebie.
Nowoprzybyły uścisnął wyciągnięte ku sobie dłonie.
— Proszę mi wybaczyć panie markizie, ale nie mogłem przybyć wcześniej. Gdy otrzymałem pański telefon nie śmiałem uwierzyć w to, co mi pan powiedział. Wiedziałem o przygotowaniach jakie pan uczynił dla przeprowadzenia swego planu. Opowiadał mi o nich pan Bellon. Obawiałem się jednak, że wszystko w ostatniej chwili zawiedzie.
— O nie drogi Franciszku — zawołał markiz d‘Armand. — Powiodło się znakomicie i w pół godziny pańskie sny staną się jawą.
Młody człowiek chciał podziękować.
— Niech pan poczeka z podziękowaniem aż będziemy u celu — odparł markiz. — Teraz każda minuta jest droga. Do pracy!
Trzej mężczyźni przeszli przez ulicę i skierowali się w stronę domu van Brixena.
— Czy jest pan pewny, że van Brixena nie ma w domu?
— Dziś rano otrzymałem od Anettki kartkę, w której zawiadamia mnie, że ojciec jej wyjechał. Przykro mu było podobno opuszczać dom w przededniu ślubu córki, ale sprawa należała do poważnych i niecierpiących zwłoki. Przed wyjazdem zapewnił Anettkę, że wróci dziś o północy.
— Jeszcze jeden powód do pośpiechu — rzekł markiz. —
Drzwi od ogrodu zamknięte były na kłódkę. Trzej mężczyźni otworzyli ją bez trudu i po chwili znikli wśród gęstej zieleni.
Dom wydawał się pusty. Tylko w jednym oknie błyszczało światło.
Dał się słyszeć krzyk sowy.
Za oświetloną szybą ukazała się sylwetka kobieca.
Przez kilka chwil stała nieruchomo, poczym otwarła okno i szybko wyrzuciła coś do ogrodu.
Markiz zapalił kieszonkową lampkę. Był to bilet, przywiązany do kamienia.
Anettka donosiła, że nie może wyjść z domu, ponieważ gospodyni zamknęła na klucz drzwi wejściowe, a biedna dziewczyna w żaden sposób nie może znaleźć klucza. Franciszek nie posiadał się z oburzenia. Markiz uspokoił go jednym słowem.
— To nam nie stanie na przeszkodzie — oświadczył. —
Wyciągnął z kieszeni swego płaszcza sznur opatrzony hakiem. Skinął na Anettkę i zarzucił sznur chcąc zahaczyć go o oparcie okna. Nie udało mu się. Sznur upadł głośno na żwir ścieżki.
Trzej mężczyźni cofnęli się przerażeni. Obawiali się, że hałas obudzi domowników. Dokoła panowała jednak niezmącona cisza.
— W ten sposób do niczego nie dojdziemy — szepnął markiz.
Rzucił swe cenne futro na trawę i pobiegł w stronę piorunochronu. Dwaj jego towarzysze wstrzymywali oddech. Markiz chwycił kabel oburącz i rozpoczął niebezpieczne wspinanie się. Szybko wdrapał się na wysokość pierwszego pietra, gdzie znajdowało się okno pokoju Anettki. Chwytając się występów muru oraz żaluzji, zbliżył się do okna młodej dziewczyny. Przez chwilę widać było jednak sylwetkę na oświetlonym tle, poczym zniknął on w głębi pokoju.
Nie tracąc czasu przywiązał sznur do instalacji centralnego ogrzewania i przerzucił drugi jego koniec przez okno. Na widok nocnego gościa Anettka drgnęła. Wiedziała, że przynosił jej wolność. Mimo to przerażał ją jego stanowczy wyraz twarzy. Trudno byłoby walczyć z takim przeciwnikiem.
— Niestety nie mogę zaofiarować pani wygodniejszych schodów — rzekł — ale niech mi pani zaufa. Podczas, gdy pani zajmie się przygotowaniem do drogi, pozwoli pani załatwić pewną sprawę prywatną. Zechce mi pani wskazać, gdzie znajduje się gabinet pani ojca.
Anettka zadrżała.
— Proszę nie sądzić — rzekł markiz, — że knuję coś złego. Mam na myśli poprostu niewinny żart.
Dziewczyna dała mu żądane informacje, Markiz znikł, i wrócił po paru minutach.
— Czy jest pani gotowa? — zapytał
Nie dając jej czasu na odpowiedź, wziął ją na plecy, przesadził parapet i zsunął się na dłoniach na sam dół.
Franciszek pochwycił swą narzeczoną za ramiona
— Nareszcie jesteś przy mnie.
Doszli do auta ukrytego za kępą drzew. Charley usiadł przy kierownicy.
— Na dworzec „Victoria“ — zawołał markiz. —
Ustalono, że Franciszek wraz ze swą narzeczoną udadzą się do Francji i zamieszkają w Paryżu. Tam, też miał się odbyć ich ślub.
Markiz kupił na stacji dwa bilety i wręczył je szczęśliwej parze. Wyciągnął z kieszeni elegancki portfel.
— Jak pani wiadomo, Anettko, ojciec pani przeznaczył jej posag w wysokości dwudziestu tysięcy funtów. Ponieważ małżeństwo pani z Józefem Fournierem zostało zerwane, nie widzę powodu, dla którego miałby on zatrzymać pieniądze. Skłoniłem go do tego, aby mi je zwrócił. Zbędnym będzie chwilowo wyjaśnić wam, w jaki sposób to zrobiłem. Znajdzie pani swój posag w tym, oto portfelu.
Młodzi ludzie nie wierzyli własnym uszom. Oczekiwała ich jednak nowa niespodzianka. Markiz sięgnął jeszcze raz do kieszeni i wyjął z niej niewielkie pudełko.
— Podczas, gdy byłem w gabinecie pani ojca, znalazłem w nim ten oto naszyjnik. Sądzę, że ojciec pani chciał go podarować pani, jako prezent ślubny. Dając go wypełniam tylko jego wolę.