Strona:PL Lord Lister -47- Obrońca pokrzywdzonych.pdf/13

Ta strona została przepisana.

cego obok, był on przeznaczony dla pańskiej przyjaciółki Tatiany Mirow. Biorąc pod uwagę sytuację pańskiej córki, ten podarunek wydał mi się bardzo nie na miejscu.Pozwoliłem sobie dać go w pańskim imieniu pańskiej córce, oświadczając, że był dla niej kupiony. Nie miałem możności szczegółowego zbadania pańskich szuflad oraz zawartości żelaznej szafy. Uprzedzam, że dokonam tego w najbliższej przyszłości.
Van Brixen przeczytał ten list półgłosem. Ostatnie nadzieje Fourniera prysły. Opadł on bezsilnie na krzesło.
Van Brixen zachował całkowity spokój. Strata jego była stosunkowo niewielka. Naszyjnik posiadał olbrzymią wartość. Ale czy mogło to mieć znaczenie dla niego, multi — milionera! Warunek postawiony przez Tatianę został spełniony. Anetta opuściła dom i należało się spodziewać, że nigdy do niego nie wróci. Ruiną przyjaciela nie przejmował się.
Fournier udał się do Banku Angielskiego. Tam znalazł całkowite potwierdzenie obu listów. Rozpacz jego zamieniła się w wściekłość. Skierował się prosto do Scotland Yardu i zgłosił się do Baxtera. Nazwisko inspektora znał z gazet. Inspektor zainteresował się nowym wyczynem genialnego awanturnika. Postanowił zrobić wszystko co będzie w jego mocy, aby go schwytać. Schwytanie bowiem lorda Listera uważał za swój punt honoru. Ponieważ przypuszczano, że Raffles z łupem uda się zagranicę, obstawiono policją wszystkie dworce kolejowe i porty.

„Ratuj moje dziecko“

Chociaż dochodziła zaledwie godzina piąta po południu, zapadał już zmierzch. Gęsta mgła wzmagała jeszcze ciemności. We wszystkich sklepach i biurach zapalono już oddawna światła. Nagle mgła zaczęła przybierć odcień czerwony.
— Pożar! Pożar! — rozległo się ze wszystkich stron. —
Płonęły dwa największe budynki w tej okolicy. Strażacy byli już przy pracy. Pobliskie uliczki zapchane były ludźmi. Nagle jakieś auto zatrzymało się przed miejscem wypadku. Szofer zawiadomił swych pasażerów, że niestety nie będą mogli ruszyć dalej i trzeba będzie udać się piechotą do hotelu.
— Jeszcze tego brak, przy tej psiej pogodzie — rzekł niższy z pasażerów, starając się przecisnąć przez ciżbę.
Musiał się jednak zatrzymać po kilku krokach.
— Proszę mi pozwolić przejść przed sobą, panie Fournier — rzekł inspektor Baxter.
— Baxter mężnie począł się rozpychać na prawo i lewo. Po kilku chwilach udało mu się dotrzeć do posterunkowego policji. Baxter okazał mu swą legitymację. Posterunkowy zasalutował i przepuścił ich naprzód. Znajdowali się o kilka kroków od hotelu, w którym mieszkał markiz d‘Armand. Należało już tylko przejść na drugą stronę, gdy nagle pchnięto Baxtera tak silnie, że omal się nie przewrócił.
Odwrócił się. Fournier wyciągnął rękę w stronę trotuaru.
— Raffles — zawołał.
Baxter zwrócił wzrok w kierunku wskazanym przez Fourniera. Żadna z twarzy nie przypominała Rafflesa.
— Przyśniło się panu — rzekł wzruszając ramionami.
Począł torować sobie drogę naprzód, gdy nagle usłyszał za sobą odgłos upadającego ciała.
Fournier pochłonięty widokiem Tajemniczego Nieznajomego, nie spostrzegł na ziemi, leżącego węża do pampy strażackiej. Potknął się i wywrócił jak długi. Baxter pomógł mu przy podnoszeniu się. Ta krótka chwila wystarczyła, aby Tajemniczy Nieznajomy zniknął w tłumie.
— Widzi pan, co to znaszy marzyć o niebieskich migdałach — rzekł Baxter — Śniło się panu, że widzi pan Rafflesa.
— Zapewniam pana, że go widziałem. — oświadczył Fournier. — Poznałem go odrazu po jego brodzie i rozetce.
Weszli do hotelu.
— Pan markiz d‘Armand — zapytał inspektor portiera?
— Przed chwilą właśnie opuścił nasz hotel — Kazał nam zachować korespondencję, oświadczył, że w tych dniach ja zabierze. —
Baxter pochylił głowę.
— Nie mamy tu nic do roboty — rzekł Fournier. — Miejmy nadzieję, panie inspektorze, że innym razem lepiej się panu powiedzie.
— To wcielony diabeł — mruknął Baxter. —
Gdy wyszli z hotelu sytuacja przedstawiała się o wiele gorzej. Obydwa domy były już podobne do płonących głowni. Pobliskie ulice lśniły czerwonym odblaskiem. A na sąsiednich kamienicach tańczyły olbrzymie czarne cienie widzów i strażaków. Tłum począł się niepokoić. Słychać było tu i owdzie płacz kobiet.
Udało się uratować mieszkańców zagrożonych domów i straży zależało teraz przedewszystkiem na zlokalizowaniu ognia. Ogień jednak ogarnął sąsiedni budynek. Przerażone twarze ukazały się na górnych piętrach.
Przyniesiono drabiny i rozpoczęto akcję ratowniczą. Jakiś strażak schodził z drabiny, niosąc na rękach zemdloną kobietę. Rozległy się oklaski. Kobietę ułożono na ziemi i oddano sanitariuszom. Strażak oświadczył, że zbadał dokładnie całe mieszkanie i że prócz tej kobiety nie było tam nikogo.
W tej chwili młoda kobieta otworzyła oczy.
— Moje dziecko! Gdzie jest moje dziecko?!
Z rozpaczą padła na kolana przed swym zbawcą i krzyczała wśród łkań.
— Ratujcie moje dziecko!
Strażak należał do ludzi odważnych. Nie po raz pierwszy spoglądał w oczy śmierci, podniósł wzrok do góry i potrząsnął głową.
Ratunek był niemożliwy. Wszelkie usiłowanie musiałoby tylko zwiększyć liczbę ofiar.
Fournier zbliżył się do Baxtera.
— Nasz markiz jest człowiekiem wysoce przewidującym... Udało mu się uniknąć podwójnego niebezpieczeństwa.
Gdy kończył te słowa, jakiś człowiek, przedarł się przez tłum i zbliżył do płonącego domu.
Roztrącił silnym ruchem strażaków, broniących dostępu do domu i szybko przedostał się do drabiny opartej o okno mieszkania. Na widok człowieka, wspinającego się po drabinie, z piersi tłumu wyrwał się potężny okrzyk. Następnie zapanowała śmiertelna cisza. Tłum w milczeniu oczekiwał na dalszy przebieg wypadków.
Strażacy zrozumieli jakie były intencje bohatera. Przysunęli do fasady domu drugą drabinę i