Strona:PL Lord Lister -72- Ząb za ząb.pdf/6

Ta strona została przepisana.
ZĄB ZA ZĄB...
Spotkanie w Tower

— Mam ochotę udać się na przechadzkę — rzekł nagle Raffles do swego młodszego przyjaciela, Charleya Branda. — Cudowna pogoda... Prawdziwa wiosna. — dodał ziewając.
Charley Brand siedział przy otwartym oknie i czytał gazetę.
— Przypuszczam, że czytałeś już ową sławną proklamację, skierowaną przez inspektora policji Baxtera do ludności Londynu? Za schwytanie ciebie przeznaczona jest nagroda w wysokości 500 funtów sterlingów!
Raffles zaśmiał się.
— Cóż w tym śmiesznego? — zapytał poważnie Charley.
— Bawi mnie, że policja wyznaczyła cenę za moją głowę. Szacuję ją wyżej niż głowy przeciętnych bandytów i innych złoczyńców...
— Jest to najwyższa cena. Dotychczas podobną cenę wyznaczono tylko za głowę Karola I... Nie należy zapominać, że była to jednak głowa królewska!
— Kiedy dojdę do przekonania, że koniec mój jest już bliski i będę chciał zakończyć życie pięknym uczynkiem, chwycę jakiegoś biedaka za rękę i powiem mu: „Drogi chłopcze, zaprowadź mnie do Baxtera, inspektora policji i uważaj mnie za najcenniejszy skarb. Jestem John C. Raffles! Z rąk inspektora zainkasujesz za mnie płynną gotówkę...
— Uważam cię za zdolnego do dotrzymania tej obietnicy.
Oczywiście... Zapewniam cię, że Baxter musiałby wypłacić przynajmniej cztery tysiące funtów... mnie, lub wskazanemu przezemnie osobnikowi.
— Znając cię, sądzę, że po otrzymaniu pieniędzy zakpiłbyś sobie z policji w twój zwykły sposób.
Lord Lister uderzył go przyjaźnie po ramieniu.
— Może masz i rację... Nie zarzekam się przed wyplataniem tego figla Baxterowi.. Ale tymczasem chodźmy się przejść. Jest stanowczo zbyt pięknie, aby siedzieć w domu...
John Raffles włożył cylinder. W lasce, którą niedbale trzymał w ręku, mieścił się cały arsenał włamywacza. Raffles zabierał ją z sobą na wszelki wypadek, bowiem nigdy nie potrafił przewidzieć, kiedy mu będzie potrzebna.
— Nie wkładasz palta? Nie przebierasz się?
— Oczywiście, że nie... — odparł Raffles ze śmiechem. — Zapamiętaj sobie Charley, że policja najmniej orientuje się, jeżeli chodzi o mój rzeczywisty wygląd. Przypominam sobie, że ostatnio zaaresztowano na Picadilly Street starą, siedemdziesięcioletnią Irlandkę, sprzedającą pomarańcze i zawleczono ją do Scotland Yardu pod zarzutem, że jest przebranym Johnem Rafflesem... Dopiero godzinne przesłuchanie i oględziny lekarskie dały świadectwo prawdzie...
— Niezwykłe! — zaśmiał się Charley. — Gdybyś mi ty tego nie opowiadał, nigdybym w to nie uwierzył. To niesłychane...
— Nadomiar wszystkiego była garbata...
— Chciałbym ci zaproponować, Charley, aby zwiedzić Tower.
— Doskonale.
Raffles skinął na taksówkę.
— Do Tower — rzucił polecenie szoferowi, siadając obok Charleya.
Taksówka zatrzymała się wreszcie przed Tower. Raffles wysiadł, wykupił bilety wejścia i obaj przyjaciele wkroczyli na zwodzony most.
Gdy obaj znaleźli się na samym środku mostu natknęli się na oddział gwardii irlandzkiej udającej się na ćwiczenia.
W Rafflesie odezwał się dawny oficer. Z zainteresowaniem spojrzał na żołnierzy, dobrze zbudowanych i o wspaniałej muskulaturze. Po bokach oddziału maszerowali oficerowie trzymając w rękach leciutkie laski, które są symbolem ich władzy. Jeden z nich, tęgi i niski, kroczył z trudem i spodełba spoglądał na maszerujący oddział żołnierzy. Czerwony kolor jego twarzy zdradzał zamiłowanie do whisky.
Żołnierze spoglądali nań z wyraźnym lękiem. Spojrzenia te nie uszły uwagi Rafflesa. Oficer poruszał swą laską w taki sposób, jak gdyby groził że lada chwila spadnie ona na plecy nieposłusznych.
— Oto postrach pułku! — rzekł Raffles do Charleya. — Znam takich: podczas wojny baczą pilnie, aby nie wysunąć się do pierwszych szeregów... Po-