Strona:PL Lord Lister -74- Skandal w pałacu.pdf/11

Ta strona została przepisana.

— A teraz przystąpię do sprawy, która mnie tutaj sprowadziła — rzekł, wręczając Baxterowi bukiet.
— Pomówmy spokojnie, pułkowniku — dodał. — Kiedy mnie pan jej przedstawi?
Baxter spojrzał na niego zdumiony.
— Jaki pułkownik?... — Komu mam pana przedstawić?... O kim pan mówi, u licha?
— Niech pan nie udaje złego, pułkowniku. Przybyłem tu w sprawie naszej milionerki... Przygotowałem już wszystko. Mam papiery przy sobie. Pozostaje nam tylko udać się do Urzędu Stanu Cywilnego... O moją osobę może pan być spokojny: jestem urzędnikiem państwowym i moje prywatne dochody wynoszą 30,000 funtów rocznie... Jestem młody i przystojny...
Baxter i Marholm spojrzeli z politowaniem na Croftona. Nie ulegało dla nich kwestii, że mieli do czynienia z wariatem... Baxter skinął głową: wiedział, że z wariatami należy postępować ostrożnie.
— A więc przyniósł pan z sobą swoje papiery? — rzekł.
— Nareszcie — odetchnął Crofton. — Próba przezwyciężona! — Muszę teraz pokazać mój prezent...
Położył rewolwer na fotelu a z kieszeni swej marynarki wyciągnął pudełko z perłami.
Marholm i Baxter otworzyli szeroko oczy: był to naszyjnik, którego od wielu tygodni bezskutecznie szukała policja, naszyjnik skradziony przez nieuchwytnego sprawcę:
Baxter aż zaniemówił ze wzruszenia.
Crofton przypisał to milczenie efektowi, wywołanemu hojnym podarunkiem.
— To on! — ryknął nagle Baxter, powracając do przytomności.
— Oczywiście, że to ja, drogi pułkowniku — odparł Crofton, wyciągając ku niemu uprzejmie rękę.
W tej samej chwili Marholm i Baxter skoczyli jednocześnie. Po raz pierwszy Crofton zląkł się naprawdę. Sięgnął po naszyjnik, lecz uczynił to tak niezręcznie, że perły spadły na ziemię. Marholm i Baxter nachylili się skwapliwie, aby je podnieść. Skorzystał z tej chwili Crofton i cisnąwszy bukiet róż w kark inspektora policji chwycił rewolwer leżący na foletu, wyciągając jednocześnie drugi rewolwer z kieszeni.
— Boże wielki — obdarz mnie siłą Gideona i Samsona! Znów chcą wystawić na próbę moją odwagę...
Baxter, z kolcami róż tkwiącymi w karku, dźwignął się z ziemi z okrzykiem wściekłości. W tej samej chwili Crofton wystrzelił z obu rewolwerów.
Baxter padł na ziemię... Biedny urzędniczyna, pod którym kolana uginały się z trwogi, rzucił się teraz w stronę drzwi.
— Czy pan ranny, inspektorze? — zawołał Marholm.
— Nie... Nic mi się nie stało. Nie pozwólcie mu umknąć!
Tym razem Crofton, który wciąż jeszcze był przekonany, że wszystko to jest próbą jego odwagi, został na serio zakuty w kajdany.
— Nareszcie mamy go — zawołał Baxter z tryumfem. — Zadzwońcie, Marholm, po karetkę więzienną. Co za odwaga! Nietylko, że ukradł perły, ale usiłował jeszcze nas zabić...
— Jak śmiecie!? Te perły pożyczyłem!... — krzyknął Crofton.
Baxter uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— Może powiecie jeszcze, że to Raffles wypłatał wam tego figla? — rzekł drwiąco.
Baxter nie domyślał się nawet, jak bliskim byt prawdy. Tymczasem Raffles ukryty w niszy, znajdującej się na schodach, oczekiwał spokojnie zakończenia awantury. Na widok wychodzącego Marholma, domyślił się, że wszystko jest w porządku.
— Czy mógłbym pana poprosić o ogień? — zapytał uprzejmie, zbliżając się do sekretarza policji z niezapalonym papierosem w ręku.
— Nie mam czasu — mruknął „Pchła“.
— Niezbyt to uprzejmie z pańskiej strony — odparł Tajemniczy Nieznajomy. — Czy nie poznaje pan swego starego przyjaciela, Rafflesa?
Marholm zatrzymał się w miejscu, jak wryty. Zanim oprzytomniał, Tajemniczy Nieznajomy zniknął jak cień. Marholm rzucił się w pogoń.
— Inspektorze, do mnie, inspektorze! — wołał ile miał sił w płucach. — Widziałem Rafflesa...
— Kpię sobie z waszego Rafflesa — odparł Baxter. — Schwytaliśmy złodzieja pereł i to najważniejsze... Nie zawracajcie mi głowy przywidzeniami!

Łotrowskie machinacje

Na ulicy Raffles spotkał się ze swym przyjacielem, Charleyem Brandem.
— Wszystko poszło doskonale — rzekł Raffles — obłudnik otrzymał należytą nauczkę. Pewien jestem, że dostał od Minsterhalla większą lub mniejszą sumę...
— Jak zamierzasz postąpić z Minsterhallem?
— Jeszcze nie wiem... Jestem w każdym razie pewny, że to szuler, złodziej i truciciel.
— Kiedy złożysz mu wizytę? — zapytał Charley.
Raffles zajrzał do swego kieszonkowego kalendarzyka:
— Musimy działać ostrożnie — rzekł. — Nie chciałbym, aby lord Clixton domyślił się, że zbyt gorąco interesuję się tą sprawą. Ponieważ wkrótce odbyć się ma ślub jego córki, zastąpisz Croftona przy sporządzeniu cywilnego aktu zaślubin. Właśnie dlatego postarałem się aby Baxter zaaresztował Croftona. Wszystko odbędzie się przy przyćmionym świetle, aby później nie poznano twojej twarzy... Zresztą zmienisz trochę swój wygląd. Pomogę ci w tym, jak zwykle.
Charley Brand spojrzał na niego z przerażeniem.
— Ja mam zastąpić Croftona? — Ja mam udzielić ślubu?
— Oczywiście — odparł Raffles. — Postarasz się o mundur, w którym Crofton występuje zawsze w urzędowych okolicznościach. Jutro o godzinie trzeciej obejmiesz funkcje urzędnika Stanu Cywilnego i będziesz łączył pary węzłem małżeńskim.
— A jeśli mnie złapią?
— Nie bój się... Będę obecny na sali.
Charley nie stawiał dalszych pytań. Obydwaj przyjaciele zatrzymali się właśnie przed mieszkaniem Fryderyka Croftona. Tajemniczy Nieznajomy wyciągnął z kieszeni swój uniwersalny wytrych i otworzył drzwi. Już w pierwszym pokoju zatrzymał się zdumiony. Cały salon obwieszony był rysunkami o wątpliwej wprawdzie wartości arty-