Strona:PL Lord Lister -74- Skandal w pałacu.pdf/6

Ta strona została przepisana.
Skandal w pałacu
Charley ratuje człowieka

Pewnego jesiennego wieczora Charley Brand, sekretarz prywatny lorda Listera, przechadzał się wzdłuż wybrzeża. Doszedł właśnie do miejsca, gdzie rzeka Roding wpada do Tamizy, gdy nagle zauważył jakiegoś mężczyznę, który zdjął z głowy cylinder, zrzucił marynarkę i szybko zbliżył się do bariery, oddzielającej rzekę od wybrzeża.
Zanim zdołał wykonać decydujący ruch, Charley Brand chwycił go mocno za ramie. Nieznajomy trzymał w ręku rewolwer. Charley ścisnął jego ramię tak silnie, że rewolwer upadł na ziemię... W pierwszej chwili mężczyzna sądził, że został napadnięty i instynktownie zajął pozycję obronną. Przez kilka chwil szamotali się z sobą, lecz ręka Charleya mocno trzymała swą zdobycz. Po chwili Charley odciągnął niedoszłego samobójcę o kilka kroków od bariery.
— Co pan robi? — zawołał Charley. — To przecież największe tchórzostwo. Samobójstwo — to ucieczka!
Mężczyzna spojrzał na Charleya, marszcząc brwi. Jasna, pogodna twarz Branda musiała w nim wzbudzić widocznie zaufanie, gdyż niedoszły samobójca odezwał się po chwili:
— Ma pan rację, ale cóż miałem robić?... Widziałem, że szczęście moje rozpada się w gruzy... Na domiar złego posądzono mnie o dokonanie okrutnej zbrodni...
Jak gdyby słowa te ożywiły w nim znów samobójcze zamiary, nieznajomy szarpnął się gwałtownie... Charley jednak trzymał go mocno.
— Spokojnie, spokojnie — rzekł. — Pójdzie pan ze mną! Pomówimy o pańskiej sprawie.
Charley wypowiedział te słowa tonem tak nakazującym, że nieznajomy ruszył za nim, jak automat. Przez dłuższy czas szli w milczeniu, posuwając się naprzód w gęstej mgle.
— Nazywam się Alfred Fuller — rzekł wreszcie nieznajomy. — Proszę mi wybaczyć, że nie przedstawiłem się wcześniej.
Uwaga ta rozśmieszyła Charleya.
— Okoliczności, w jakich spotkaliśmy się, całkowicie pana usprawiedliwiają. Nazywam się James Philip... Proszę mi wybaczyć niedyskretne pytanie, ale chciałbym wiedzieć, co pchnęło pana do tego rozpaczliwego kroku?... Przypuszczam, że mógłbym panu pomóc.
Fred Fuller spojrzał na niego z niedowierzaniem.
— Nie uwierzy mi pan, jeśli wyznam panu wszystko...
— Z całą pewnością potrafię odróżnić prawdę od fantazji.
Niedoszły samobójca wyprostował przygarbione plecy.
— Może i ma pan rację... Muszę panu wyznać wszystko, przyniesie mi to ulgę. Przekonał mnie pan, mówiąc, że samobójstwo to ucieczka... Śmierć moją uznano by za przyznanie się do winy... Cóżby powiedziała na to moja biedna stara matka, mieszkająca w Portsmouth?... Z całego serca jestem panu wdzięczny, że nie dopuścił pan do tego nierozważnego kroku...
Pochodzę ze starej mieszczańskiej rodziny. Ojciec mój był właścicielem dużej fabryki, która po jego śmierci przeszła w obce ręce. Po ukończeniu szkoły, udałem się do Londynu na studia. Dzięki listom polecającym wprowadzony zostałem do domu lorda Clixtona... Bywałem tam bardzo często i uważany byłem prawie za domownika, choć lord przestrzegał pilnie zasady, że gośćmi jego byli tylko ludzie szlachetnie urodzeni... Lord miał córkę, Helenę, najcudniejszą dziewczynę, jaką widziałem w swoim życiu...
— Zakochał się pan w niej, oczywiście? — zapytał Charley.
— Nie trudno było się tego domyśleć... Helena obdarzała mnie również gorącym uczuciem. Naszego szczęścia nie przesłaniała żadna chmura. Pewnego dnia w pałacu lorda zjawił się niejaki baronet Minsterhall...
— Chwileczkę... Zanotuję tylko sobie to nazwisko — rzekł Charley.
Fred spojrzał ze zdziwieniem na gruby notes młodego człowieka.
— Być może, oceniam tego człowieka niesprawiedliwie — ciągnął dalej. — Kwestię tę rozstrzygnie pan wkrótce sam. Minsterhall okazał się moim rywalem i jakkolwiek Helena przyrzekła mi wierność, z chwilą jego pojawiania się, zmieniła się