Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/18

Ta strona została przepisana.

— Umówiłem się na dziś wieczór z moją przyjaciółką na Coney Island. Nie wypada kazać czekać kobiecie.
— Prawdopodobnie randka z panną Daisy Bluette? — zapytał brygadier. — Przypuszczam, że będzie czekała daremnie...
— Ale to niemożliwe, brygadierze — odparł Raffles. — Powiedziałem jej wyraźnie: najpierw obowiązek a potem przyjemność... Czekaj na mnie Daisy punktualnie o óśmej godzinie. Zapewniam pana, brygadierze, że ani o minutę nie spóźnię się na spotkanie z ukochaną...
Brygadier spojrzał na Rafflesa z politowaniem.
— Nie plótłbyś lepiej głupstw — rzucił.
Auto wjechało w podwórze głównej kwatery policji. Raffles wysiadł i pod eskortą trzech policjantów odprowadzony został do gabinetu dyżurnego komisarza policji.
Gabinet ten znajdował się na pierwszym piętrze. Za dużym biurkiem siedział zaspany pan komisarz. Niewielkie wąskie okienko umieszczone było wysoko, bo aż na dwa metry nad podłogą. W pokoju paliło się elektryczne światło, gdyż brzask poranka nie dotarł jeszcze do niższych pięter new-yorskich drapaczy. Po prawej stronie siedział policjant przy maszynie do pisania. Na widok wprowadzonego więźnia założył na wałek czysty arkusz papieru. Brygadier zasalutował i rzekł krótko:
— Lary Jumper, panie komisarzu! Schwytaliśmy go w mieszkaniu Tomasza Harrisa.
— Czy on wie, gdzie znajduje się Harris? — zapytał komisarz, poprawiając na nosie okulary.
— Bez wątpienia, panie komisarzu. Nie chce się jednak przyznać. Przyznał natomiast, że skradł kilkaset tysięcy dolarów. Zastaliśmy go przy otwartej kasie.
— Gdzie są pieniądze? — zapytał komisarz
— Pieniędzy już nie ma — odparł brygadier — Zdążył oddać je swym wspólnikom.
— Sprytnie się urządził — rzekł komisarz. — Chciałbym doczekać momentu, kiedy uda się panu coś zrobić w porę, brygadierze.
W tej chwili na korytarzu rozległ się jakiś hałas. Komisarz zdziwiony nadstawił uszu. Drzwi, szarpnięte energicznym ruchem, otwarły się i w progu ukazał się jakiś człowiek, ze wszystkich sił wyrywający się agentom.
Człowiekiem tym był Lary Jumper.
— Co to ma znaczyć? Kto to jest? — zapytał zdziwiony komisarz.
— Czy to brat bliźniaczy tamtego? Przecież wzrok mnie nie myli...
— Nie, panie komisarzu — zawołał Jumper, wskazując na Rafflesa. — To ja jestem prawdziwy Jumper. Ten człowiek, to Raffles, niebezpieczny przestępca... Łotr — zamknął mnie w podziemiach swojej willi... Pilnował mnie jakiś olbrzym. Udało mi się jednak wyprowadzić go w pole Zacząłem symulować boleści: poczciwina uwolnił mnie z więzów i wyniósł do drugiego pokoju. Skorzystałem z tego, aby powalić go na ziemię i zbiec. Nie upłynęło jeszcze pół godziny, gdy przed moim własnym domem schwytali mnie agenci policji i przyprowadzili tutaj. Klnę się na wszystko, że mówię szczerą prawdę!
Komisarz spoglądał ze zdumieniem, to na jednego, to na drugiego.
— Czy to możliwe? To miałby być John Raffles? Czy przyznaje się pan, że bezprawnie pozbawił pan tego człowieka wolności, zamykając go w piwnicy pańskiej willi?
— Szczera prawda — odparł Raffles spokojnie. — Szczęśliwie się złożyło, że policja szybko zaopiekowała się tym człowiekiem... Wszystko potoczyło się innym torem niż to przewidywałem i dlatego do urzeczywistnienia mego planu jest jeszcze daleko. Posunąłem się jednak o spory krok naprzód: udało mi się rzucić okiem do żelaznej kasy jednego z największych oszustów świata... mam tu na myśli Tomasza Harrisa, z którym się jeszcze porachuję. A teraz, mili panowie, przykro mi niezmiernie, że dłużej nie będę mógł korzystać z waszego miłego towarzystwa. Spieszę się bardzo, gdyż, jak wspominałem już brygadierowi, umówiłem się na godzinę ósmą z pewną damą i za nic w świecie nie chciałbym spóźnić się na spotkanie.
Komisarz zaśmiał się i rzekł:
— Jak pan sobie to wyobraża, Johnie Raffles? Wyjdziesz pan na wolność? A trzej agenci, którzy pana strzegą i kajdany na nogach?
— Kajdany nie stanowią dla mnie przeszkody — odparł Raffles. — Zwracałem nawet uwagę, że są niewiele warte.
Przez chwilę Raffles natężył swe siły, znów naprężył muskuły i ciężki łańcuch opadł na biurko.
Szybko, jak błyskawica, Raffles wskoczył na stół, na którym stała maszyna i ruchem akrobaty znalazł się nagle na wysokim oknie. Dał się słyszeć brzęk tłuczonej szyby i zanim zdumieni agenci zdążyli wyciągnąć rewolwery, Raffles zniknął za oknem.

Jeszcze z góry dał się słyszeć jego drwiący głos:

— Żegnajcie, mili panowie! Bywaj brygadierze! Proszę pamiętać, że John Raffles zawsze dotrzymuje słowa!
Gdy rozległ się pierwszy wystrzał, John Raffles ześlizgnął się już zwinnie po stromej, lecz niewysokiej ścianie. Raz jeszcze Tajemniczy Niezna-