Strona:PL Lord Lister -76- Moloch.pdf/6

Ta strona została przepisana.
MOLOCH
Tajemnicze zebranie

W małym ciasnym pokoiku, położonym na ostatnim piętrze jednego z olbrzymich new-yorskich domów czynszowych, późnym wieczorem zebrało się dziwne towarzystwo. Było tam około dwunastu mężczyzn. Trzej spośród nich, zupełnie jeszcze młodzi, ubrani byli bardzo wytwornie, podczas gdy inni dwaj wyglądali jak żebracy.
Zaszyty w kąt pokoju, siedział jakiś mężczyzna od stóp do głów odziany w czerń. W całej jego postaci było coś, co wskazywało na jego siłę i władzę. Chuda twarz, gładko wygolona, miała wyraz zacięty i ostry. Czarne oczy błyszczały ponuro w głębokich oczodołach. Bielizna jego lśniła niepokalaną bielą. Przez kilka godzin siedział nieruchomo. nie mówiąc ani słowa, choć inni zabierali głos dość często i dość głośno. Robił wrażenie człowieka, który potrafił pilnie słuchać, co czasem trudniejsze jest od przemawiania. Prócz niego, w ciasnej komórce siedziało owego gorącego letniego wieczoru jeszcze trzech ludzi, co do których trudno by było powiedzieć, jakie było ich zajęcie lub stanowisko społeczne. Z powodzeniem mogli uchodzić za urzędników bankowych lub subiektów sklepowych. Wspólną ich cechą była młodość.
Starsi siedzieli blisko okna, przez które wpadał lekki podmuch chłodniejszego powietrza. Jeden z nich miał na sobie mundur kolejarza, drugi pocztyliona.
Zbliżała się północ, gdy drzwi prowadzące do pokoju otwarły się i stanęła w nich młoda około dwudziestu siedmiu lat licząca kobieta. Była ona jednak tak zaniedbana i niechlujna, że robiła wrażenie czterdziestoletniej. Trzymała w ręku tacę, z kieliszkami i butelkami. Zjawienie się jej wywołało radosne okrzyki, które zamilkły natychmiast, gdy mężczyzna w czarnym ubraniu powiódł po zebranych karcącym spojrzeniem.
— Doskonałą miałaś myśl, Peggy! — zawołał konduktor, nazwiskiem Farrell. — Umieraliśmy wszyscy z pragnienia. Co tam masz?
— Wszystkiego po trochu — odparła Peggy żartobliwie. — Trochę kleiku owsianego, odwaru z rumianku i krynicznej wody. Przekonacie się, gdy otworzycie. Najprawdziwsza szkocka whisky, jaką kiedykolwiek piliście w swym życiu!
Pogładziła jedną z wniesionych butelek i skierowała się ku wyjściu. Od proga zawróciła:
— Czy mogę wam to zostawić? — zapytała. — Kto mi za to zapłaci?
— Możesz być spokojna. Jeszcze nie wychodzimy — odparł Farrell krótko.
— Szkoda! — rzekła. — Moim zdaniem trochę za długo tu u mnie siedzicie. Pamiętam czasy, kiedy w bandzie „Upiornego Oka“ mniej się rozprawiało, a więcej czyniło!
Zamknęła z hałasem drzwi za sobą, jakby chcąc podkreślić swój zły humor.
Zapanowało milczenie, a po chwili rozległ się spokojny głos człowieka w czerni:
— A więc do tego doszła banda „Upiornego Oka“! Pierwsza lepsza Peggy pozwala sobie krytykować nas i prawić nam morały! Zapewniam was, że nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć przed rokiem. Wówczas panowała wśród nas dyscyplina i żadna kobieta nie śmiałaby nam zwracać takich uwag, jakieśmy tu usłyszeli przed chwilą.
Zamilkł na chwilę i powiódł wzrokiem po zgromadzonych.
— Zebraliśmy się tu razem — ciągnął dalej — smutne pozostałości tego, co dawniej było potężną organizacją! Doprowadził nas do tego człowiek, którego nazwiska nie chcę wspominać, ponieważ nam wszystkim jest aż za dobrze znane.
Wśród zgromadzonych rozległ się pomruk niezadowolenia.
— Siedzimy tu już przeszło dwie godziny — ciągnął dalej mężczyzna w czerni — w tym ciasnym nędznym pokoiku, gdzie cuchnie ohydnie i gdzie dusi nas brak powietrza... Korzystamy z gościny i zabawiamy się w bezcelową gadaninę. Słucham was od przeszło dwuch godzin i nie słyszałem jeszcze ani jednego rozsądnego słowa. Nasza gospodyni miała rację, jakkolwiek przykro mi, że śmiała nam rzucić w twarz podobne słowa...
Zebrani umilkli, tłumiąc złość. Mówca wzruszył ramionami i ciągnął dalej: