Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/17

Ta strona została przepisana.

— Ja?... Z pewnością są lepsi ode mnie — brnął dalej inspektor.

— Wygląda pan znakomicie... Klasyczny okaz głupiego Augusta!... Czy idzie pan na próbę
— Na próbę? — powtórzył Baxter z przerażeniem.
— Nie... To znaczy, jestem zwolniony od prób, ponieważ doskonale znam swój numer.
— Tym lepiej!... Do zobaczenia wieczorem!
— Do zobaczenia!
Raffles ukłonił się inspektorowi, który odpowiedział mu równie uprzejmym ukłonem.
— Nigdy jeszcze nie widziałem nic równie zabawnego — rzekł Charley po jego odejściu. — Wygląda, jak prawdziwe straszydło na wróble.
— Słusznie — odparł, śmiejąc się Raffles. Raz nareszcie wcielił się we właściwą postać.

Uwodziciele

Hrabia Highburn i baron Bornemouth ruszyli w stronę stajen krokiem tak pewnym jak gdyby całe życie przebywali za kulisami cyrku.
Dyrektor, przepraszając ich tysiąckrotnie, pozostawił ich własnemu losowi.
— Jesteśmy więc w paszczy lwa, hrabio — rzekł z uśmiechem Bornemouth, gdy znaleźli się w stajni. — Czy ma pan już jakiś plan działania?
— Jeśli nie uda mi się wziąć jej na lep złota i klejnotów, wpadłem na sprytny pomysł, który z pewnością złamie jej opór.
— Bardzo jestem ciekaw...
— Przede wszystkim zaopatrzyłem się u mego jubilera we wspaniały złoty pierścień w kształcie węża z oczami z rubinów... Pierścień ten zaofiaruję dziś naszej woltyżerce i jeśliby, mimo to stawiała jeszcze opór....
— Cóż wtedy?
— Wtedy uciekniemy się do podstępu.... Muszę zdobyć tę dziewczynę!
— A cóż na to policja?
— Urządzę to w ten sposób, aby policja nie mogłami nic zrobić.
Mówiąc to zbliżył się do boxu, w którym stał wspaniały arab Olgi Dimitriew, „Sułtan“. Chłopiec stajenny zajęty był właśnie oporządzaniem konia. Hrabia Highburn przez pewien czas przyglądał mu się w milczeniu.
— Jakież to piękne zwierzę, przyjacielu! — rzekł wreszcie.
Stajenny nie podniósł oczu i mruknął.
— Lepiej mu, niż niejednemu człowiekowi sir.
— Jak to?
— Żarcia pod dostatkiem, a roboty mało... Ja, naprzykład, zarabiam tylko tyle, aby nie umrzeć z głodu.
Hrabia Highburn nadstawił uszu. Ten parobek stanowił dla niego niesłychanie cenny materiał.
— Widzę, przyjacielu, że nie mielibyście nic przeciwko nadprogramowemu zarobkowi?!
— Rozumie się! — odparł stajenny, spoglądając uważnie na niezwykłego gościa. — Czasy są podłe i człowiek lada dzień może zostać bez roboty.
— Sądzę, że porozumiemy się ze sobą, przyjacielu... Chodzi mi o to, aby ten koń przez parę dni nie był zdolny do użytku.
— A to w jakim celu? — zapytał parobek ze zdziwieniem.
— Chodzi o zwykły żart przyjacielu...
— Czy nie lepiej zagrać ze sobą w otwarte karty? Proszę nie przypuszczać że macie do czynienia z głupcem.
Po krótkim namyśle przyszedł do wniosku że trzeba będzie dopuścić tego człowieka do sekretu.
— A więc dobrze — rzekł z lekkim wahaniem w głosie. — Muszę ci się przyznać że piękność twej pani wywarła na mnie piorunujące wrażenie... Muszę zdobyć ją nawet wbrew jej woli. Dziś będę wiedział czy zgodzi się zostać moją... Jeśli nie, będziesz musiał mi pomóc.
— I za taką sprawę ośmielił się pan zaofiarować mi tak śmieszne wynagrodzenie? — zawołał parobek z pogardą. — O nie, mój panie, teraz pogadamy ze sobą zupełnie inaczej. Mniej niż za sto funtów nie kupicie mnie... Jeśli nie zgodzicie się na tę sumę, pędzę natychmiast do patrona i powiem mu z jakimi propozycjami przyszliście do mnie!...
Hrabia Highburn zrozumiał, że człowiek ten nie żartuje. Wyciągnął z kieszeni portfel i wyjął z niego paczkę banknotów.
Skinął niedbale ręką i w towarzystwie barona Bornemoutha wyszedł majestatycznie ze stajni.
Parobek odprowadził ich wzrokiem. W oczach jego zapaliły się dziwne błyski... Schował paczkę