Strona:PL Lord Lister -87- Klejnoty amazonki.pdf/8

Ta strona została przepisana.

— Pańskie zachowanie przynosi ujmę hrabiowskiemu tytułowi... Jeśli niezwłocznie nie przeprosi pan tej damy, wcisnę panu przemocą cylinder aż po szyję.
— Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr, Edwardzie. Nie minęły więc trzy sekundy i cylinder hrabiego nasunął mu się na twarz aż po same usta. Hrabia czynił jakieś przekomiczne gesty, chcąc się pozbyć nieprzewidzianej przeszkody. A tymczasem baron Bornemouth stał obok, nie śmiąc wyrzec ani słowa.
Raffles zaśmiał się.
— Byłem niewdzięczny, skarżąc się na brak urozmaicenia — rzekł wreszcie. — Dlaczego u licha, nie opowiedziałeś mi o tym wcześniej?
— Z bardzo prostej przyczyny: nie pytałeś mnie o to, a nie sądziłem, aby moja przygoda mogła wzbudzić twoje zainteresowanie.
— A co się stało się z Olgą Dimitriew?
— Zachowała się, jak prawdziwa dama, Nie czekając na rezultat sprzeczki między panami, oddaliła się śpiesznym krokiem.
— Doskonale się spisałeś, Charley. — Czy na tym koniec?
— Mógłbym odpowiedzieć twierdząco, Edwardzie... Wiem jednak, że przed tobą nic się nie ukryje: Nie mogłem się powstrzymać i postanowiłem wycisnąć na ich twarzach odciski moich pięciu palców.

W Windsor Clubie

Wieczorem tego dnia Raffles siedział spokojnie w swym gabinecie, z rozkoszą ćmiąc cygaro.
W drzwiach ukazał się Charley Brand.
— Widzę, że jesteś we fraku, Edwardzie — rzekł, zwracając się do Tajemniczego Nieznajomego. — Czy zamierzasz wyjść z domu?
— Tak... Muszę oblec się w skórę lorda Aberddeena i ukazać w Windsor-Clubie. Nie byłem tam już oddawna...
Charley spojrzał na swego przyjaciela ze zdumieniem.
— Mam nadzieję, że twoja wizyta nie pozostaje w żadnym związku z moją wczorajszą przygodą? Popełniłbyś bowiem nieostrożność.
— Dlaczego? — zapytał Raffles z uśmiechem. — Rozumiesz chyba czego się obawiam... Dopóki wszystko idzie gładko, nikomu nie przyjdzie na myśl, że pod postacią wytwornego lorda Aberdeena ukrywa się znany policji John Raffles... Z tą chwilą, kiedy narazisz się na niepotrzebny konflikt z dwoma wpływowymi członkami klubu, sprawy mogą przybrać dla ciebie inny obrót... Rozpoczną się dociekania, sprawdzania i inne przykrości.
— Możesz być o mnie spokojny, chłopcze,
— Czy masz jakiś konkretny plan działania?
— Jeszcze nie... Wszystko będzie zależało od okoliczności.
— Czy i ja również mam zjawić się w klubie?
— Jak chcesz... Musielibyśmy się zachowywać, jak gdybyśmy byli zwykłymi znajomymi, a nie bliskimi przyjaciółmi.
— Widzę, że planujesz jakiś nowy wielki figiel w twoim stylu.
— Zgadłeś, Charley... Oddawna mam już na oku obu panów, to jest hrabiego Highburna i barona Bornemoutha... Postanowiłem dać im solidną nauczkę!
Nacisnął guzik elektrycznego dzwonka.
W drzwiach ukazał się kamerdyner Gaston.
— Podaj mi futro i cylinder — rzekł Raffles.
— Czy czytałeś wieczorne wydanie Timesa? — dodał, zwracając się do Branda.
— Jeszcze nie.
— Przejrzyj więc sobie tę gazetę... Może znajdziesz w niej coś, co cię zainteresuje. A teraz żegnaj! Mam nadzieję, że wrócę z dobrymi wiadomościami.
Mocno uścisnął na pożeganie dłoń przyjaciela i opuścił willę na Cromwell Road.
Charley zabrał się do przeglądania gazety. Zajęło mu to prawie godzinę czasu. Nagle wzrok jego padł na ogłoszenie następującej treści:
„Baczność, właściciele cyrków!
Pierwszorzędny akrobata cyrkowy chwilowo bez zajęcia z powodu nieporozumień, wynikłych między nim a jego managerem — szuka pracy w zamian za skromne wynagrodzenie. Niezwykle atrakcyjne numery! Oferty składać pod „Stefano“ w redakcji pisma“.
— Tam do licha! — zaklął Brand, dwukrotnie przeczytawszy treść ogłoszenia. — Dam się wziąć żywcem Baxterowi, jeśli ogłoszenia tego nie umieścił nasz przyjaciel Raffles!... Ale jaki miałby w tym cel?

Podczas, gdy Charley Brand głowił się nad rozwiązaniem tej zagadki, Raffles jako lord Aberdeen wkraczał do sali Windsor-Clubu.
Do klubu tego należeli ludzie o najwspanialszych nazwiskach w Londynie. John Raffles obracał się w tym środowisku ze swobodą człowieka, wyrosłego w tej atmosferze.
Było jeszcze dość wcześnie i na sali znajdowało się niewiele osób. Raffles powoli zbliżył się do stolika, przy którym siedziało dwóch wyfraczonych panów. Obaj milczeli, jak zaklęci, a z miny ich można było łatwo wywnioskować, że trapią ich niewesołe myśli. Byli to hrabia Highburn i baron Bornemouth.
Raffles ukłonił się im uprzejmie.
— Mam nadzieję, że panom nie przeszkadzam. Czy wolno mi zająć obok was miejsce?
Obaj panowie śpiesznie poczęli go zapewniać o tym że obecność tak miłego człowieka może im tylko sprawić przyjemność.
Lord William Aberdeen uchodził za człowieka niezmiernie bogatego i należał do najstarszych rodzin angielskich. Raffles zapalił papierosa.
Obawiam się że wam jednak przeszkadzam — rzekł po chwili. — Robicie wrażenie ludzi, których dręczy jakaś ukryta troska... Nie weźmiecie mi chyba za złe tej szczerej uwagi.
— Oczywiście, że nie — zapewnił śpiesznie hrabia Highburn. — Pochlebia nam pańskie zainteresowanie.
— Słusznie ujmuje pan sprawę, hrabio — rzekł Raffles z niedostrzegalnym uśmieszkiem. — Chciałbym wiedzieć, co znaczą owe czerwone ślady na waszych policzkach? Ślad ten widnieje na lewym policzku hrabiego na prawym zaś policzku barona.. Czy to skutek jakiejś nieostrożności? Mam nadzieję, że to nic poważnego?
Hrabia Highburn zaczerwienił się, jak piwonia.
— Drobnostka, mylordzie — rzekł. — Wszystkiemu winien ten niezdara fryzjer: zaciął mnie przy goleniu.
— Czy i pana spotkała ta niemiła przygoda — zapytał Raffles z udanym współczuciem zwracając się do barona.