Strona:PL Lord Lister -89- Tajemnicza dama.pdf/11

Ta strona została przepisana.

— Mogło należeć do niego — mruknął Raffles.
— Należałoby sprawdzić... Musimy zapisać numer.
— Zrobiłem to już dawno z własnej inicjatywy, — odparł Raffles. — Dowiemy się do kogo auto należy... Sprawa gmatwa się!... Kto u licha mógł wiedzieć, że Jane będzie o tak spóźnionej porze u swej ciotki?
Rozmowę tę prowadzili szeptem, aby stojący przy aucie szofer nie mógł usłyszeć jej treści. Szofer, wysoki i przystojny mężczyzna, spojrzał na zegarek i stosując się widocznie do otrzymanych z góry dyspozycji, wsiadł do auta i odjechał.

Raffles składa wizytę

Jeszcze dwie godziny pozostali nasi przyjaciele w pobliżu domu Beeawatera. Mieli bowiem nadzieję, że ujrzą Jane raz jeszcze, gdy będzie wychodziła. Auto wprawdzie odjechało, lecz wizyta nie mogła trwać przecież w nieskończoność. Brand, patrząc na pobladłą, zaciętą twarz Rafflesa, zrozumiał, że przyczyny zdenerwowania szukać należy nie w pokrzyżowaniu ich planów... Podrażniona została ambicja Rafflesa.
On, znawca charakterów, miałby się tak sromotnie pomylić w ocenie Jane Doherty? Każdy człowiek doznaje niemiłego uczucia, gdy okazuje się, że przyjął zwykłe bezwartościowe szkiełko za cenny diament.
Zbliżała się godzina czwarta... Słabe światełko lampy wciąż jeszcze widać było poprzez zasunięte rolety w pokoju Beewatera.
Raffles chwycił Branda za rękę.
— Dochodzę do wniosku, że jeszcze nigdy w życiu nie naraziłem się na taką śmieszność — rzekł. — Wystrychnięto mnie poprostu na dudka. Ale dość tego! Idziemy... Pozwoliliśmy biednemu Hendersonowi i tak dość długo czekać...
Brand nie oponował... O złożeniu wizyty oszukańczemu bankierowi i tak nie można było marzyć... Służba napewno nie spała i przyjęłaby nieproszonych gości gradem strzałów rewolwerowych.
Wróciwszy do domu, natychmiast udali się na spoczynek. Ostatnie odkrycie nocne nie wprawiło ich bynajmniej w różowe humory. Brand rozmyślał o powodach, które skłonić mogły tę śliczną kobietę do odwiedzenia Beewatera. Ani przez chwilę nie przypuszczał, że Raffles mógłby się mylić. Raffles miał wyjątkowo dobre oko, a Jane dwukrotnie stała w pełnym świetle...
Dniało już, a Brand wciąż jeszcze nie mógł rozwiązać dręczącej go zagadki... Dopiero nad ranem zmorzył go sen.
Raffles, jak zwykle, pierwszy był na nogach. Jeszcze przed śniadaniem odbył krótką przejażdżkę konną. W jadalni spotkał się z Brandem.
— Jak ci się spało, Charley? — zapytał z uśmiechem. — Blado mi dziś wyglądasz.
— Spałem zaledwie cztery godziny — odparł zagadnięty. — Ale ty, Edwardzie, spałeś chyba jeszcze mniej, a wyglądasz świeżo... Wiesz, co mi przyszło do głowy?
— Co takiego?
— Czy Beewater nie jest przypadkiem hypnotyzerem? Może zmusił Jane do tego, aby przyszła doń o określonej godzinie?
— O tym również myślałem, odparł Raffles, siadając do stołu. — Sądzę jednak, że ten człowiek zupełnie się do tego nie nadaje... Jest to hypoteza w każdym razie dość uzasadniona i bardzo pragnąłbym, aby okazała się prawdziwa! To, co mówię, może się wydać śmieszne, ale naprawdę sprawa ta leży mi na sercu... Przykro mi, że się mogłem tak zawieść na tej miłej, ładnej kobiecie.
— Jeszcze o czymś pomyślałem sobie...
— Brawo! Jesteś skarbnicą genialnych pomysłów, przyjacielu... Podziel się niemi ze mną?
— Mógłbyś udać się do jej ciotki i zapytać, co robiła wczorajszej nocy?
— Myślałem o tym, choć nie wielką przywiązuję do tego wagę. Jeśli istotnie sprawy tak się mają, jak podejrzewamy, Jane Doherty nie omieszkała wciągnąć swej ciotki do spisku... Niewiele dowiemy się od starej damy...
— Zrezygnowałeś więc z zamiaru przyjścia z pomocą Dohertyemu?
— Nie, dopóki nie zdobędę pewności... Rozum mówi mi, że wczoraj to była ona, a jakiś głos wewnętrzny nie pozwala mi sądzić o niej zbyt pohopnie... Tak, czy inaczej jest to człowiek, który ucierpiał wskutek lekkomyślności żony...
— To powinno wystarczyć! Udaj się natychmiast do jego domu i dowiedz się szczegółów...
— Słusznie, Charley. Zgodnie z obietnicą, złożę im wizytę. Może to ktoś, kto zasługuje, aby mu przyjść z pomocą... Muszę również zapoznać się z jego dziełem...
— Przypuszczam, że jest znakomite...
— Na jakiej zasadzie?
— Ponieważ rzadko się zdarza, aby mąż znalazł uznanie u swej własnej żony... Jeśli go chwali, to musi rzetelnie zasługiwać na to...
— Jesteś trochę złośliwy, Charley — zaśmiał się Raffles.
Po śniadaniu, około godziny dwunastej, Raffles wsiadł do auta i rzucił Hendersonowi adres Harrego Doherty.
Droga trwała pół godziny. Na zwykłą wizytę było o wiele za wcześnie. Raffles jednak nie zwykł był w ważnych sprawach kierować się konwenansami. Szybko wbiegł na czwarte piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie kompozytora i zadzwonił. Otworzyła mu sama Jane Doherty. Poznała go natychmiast. Zaczerwieniła się i zbladła, poczem radosny blask zajaśniał w jej oczach.
Uścisnęła serdecznie jego rękę i zaprosiła do pokoju... Jej jasny głos rozlegał się w całym mieszkaniu.
— Harry! Mam gościa... Mój duch opiekuńczy zjawił się u nas!
Raffles nie spuszczał oka z młodej kobiety... Nie mógł pojąć, w jaki sposób ta sama kobieta, zaledwie siedem godzin temu, mogła być gościem Beewatera?
Młoda jej twarzyczka była świeża i wypoczęta... Oczy jej uśmiechały się przyjaźnie, gdy spoglądała na Rafflesa.
W chwilę po tym, Tajemniczy Nieznajomy znalazł się w skromnie, lecz gustownie urządzonym pokoju... Przed nim stał młody mężczyzna o miłej inteligentnej twarzy i głęboko osadzonych oczach. Serdecznie uścisnął dłoń Rafflesa i przywitał go z uśmiechem:
— Proszę mi nie brać za złe — rzekł — że nie przyjąłem zbyt poważnie szaleństwa mojej nierozsądnej żony... Zdarzyły się rzeczy...
Raffles rzucił szybkie spojrzenie na Jane, która zbladła...
— Wyznałam wszystko mężowi, panie Larington — szepnęła ledwo dosłyszalnym głosem.