Strona:PL Lord Lister -90- W szponach wroga.pdf/12

Ta strona została przepisana.

na mnie, jak stado baranów. Kto niepotrzebny, może już pójść do domu! Wynagrodzenie otrzymacie jutro przed południem. Jeśli przyjdziecie na zebranie, zobaczycie, jak się zabawimy z tym panem...
Mówiąc to, kopnął zemdlonego kilka razy ciężkim butem w bok.
Czterej mężczyźni dźwignęli ciało z ziemi, wynieśli z domu i umieścili w aucie, czekającym przed bramą.
Dokoła gromada brudnych dzieciaków żądnych sensacji przyglądała im się z uwagą. Z okien spoglądały ciekawe kumoszki. Scena ta jednak nie wzbudziła niczyjego zainteresowania. Wszyscy mieli zbyt wiele wałsnych zmartwień, aby interesować się losem człowieka, wniesionego do auta.
Tuż obok Rafflesa usiedli Brain i Peanut, Fatty zaś zajął miejsce obok szofera. Dwaj inni pozostali na chodniku, ponieważ nie mieli gdzie się pomieścić... Auto ruszyło po wyboistej wąskiej uliczce i wkrótce zniknęło z oczu ludzi, stojących przed domem.

W jaskini

Gdy tylko auto ruszyło, Cunning zaciągnął firanki na szybach. Jechali przez wschodnie dzielnice miasta. Droga trwała przeszło godzinę. W ciągu tego czasu ranny odzyskał parę razy przytomność. Momenty oprzytomnienia trwały jednak krótko i chory znów opadał w omdlenie. Cunning pochylał się za każdym razem nad nim, trzymając w ręku gumową pałkę. Gotów był w razie potrzeby ponowić cios.
Auto zatrzymało się na bocznej, spokojnej uliczce. Po obu jej stronach wznosiły się parkany i puste, drewniane szopy... Po dziś dzień spotkać jeszcze można tego rodzaju uliczki w dawnych, przemysłowych dzielnicach Londynu.
Szofer i Fatty wyskoczyli pierwsi i otworzyli drzwiczki auta. Cunning i jakiś bardzo silny mężczyzna chwycili Rafflesa, jak piórko, i szybko zniknęli za drzwiami opuszczonej szopy. Szofer znów zajął miejsce przy sterze i odjechał. Pozostali znaleźli się na niewielkim podwórzu zarzuconym starym żelastwem i połamanymi skrzyniami. Zdala słychać było szum Tamizy... Podwórze łączyło się z jednej strony z wybrzeżem rzeki. Widać było stąd przystań skleconą ze starych, częściowo już przegniłych, desek. Po drugiej stronie stał rozpadający się już murowany budynek, służący prawdopodobnie dawniej za kantor fabryczny. Widocznie musiał ktoś być wewnątrz tej rudery, gdyż na odgłos kroków, drzwi otwarły się powoli i ludzie dźwigający bezwładne ciało zniknęli w budynku.
Kilka razy ludzie niosący ofiarę napaści zamieniali się między sobą miejscami. Raffles ciążył im widać silnie... Co pewien czas z ust tragarzy padały soczyste przekleństwa.
Posuwali się naprzód wzdłuż mrocznego korytarza. Fatty przystanął wreszcie i zamienił kilka słów z człowiekiem stojącym na warcie przed drzwiami, zamykającymi ów korytarz... Drzwi te otwarły się i cała grupa znalazła się w olbrzymiej piwnicy, służącej w dawnych czasach do przechowywania wina.
Mierzyła ona przeszło trzynaście metrów szerokości i około piętnastu metrów długości. Kilkadziesiąt osób z łatwością mogło zaleźć w niej przytułek. W tej chwili znajdowało się w niej zaledwie pięciu mężczyzn. Mieli na sobie długie purpurowe togi i nasunięte na twarz kaptury.
Mistrz siedział po środku. Obie ręce złożył na stole, na którym leżały skrzyżowane dwa sztylety, będące godłem bandy.
W jednym z kątów piwnicy stał trójnóg, z którego ukazywały się czerwone języki ognia.
Panowała śmiertelna cisza...
Na widok wchodzących, mistrz odwrócił głowę. Ani jeden muskuł nie drgnął w jego nieruchomej twarzy. Cunning ułożył Rafflesa na ławie.
— Czy to on? — rozległ się bezbarwny głos mistrza.
— W każdym razie ten sam człowiek, którego nam wskazano, mistrzu — odparł Cunning. — Na prawym jego uchu widnieje niewielka blizna...
Mistrz podniósł się powoli i zbliżył się do ławy odmierzonymi krokami. Długa, czerwona toga wlokła się zanim po kamiennej posadzce. Raffles leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Brudna chusteczka, którą przewiązano mu czoło, nasiąkła krwią.
Mały na czerwono odziany człowieczek, spojrzał uważnie w oblicze leżącego. Nachylił się nad rannym i przeszło pięć minut trwał w tej samej pozycji, badając bliznę, rysy twarzy, oraz całą postać.
Chwycił palcami siwe bokobrody i zerwał je gwałtownym ruchem. W ręku pozostała mu kępka sztucznych włosów, które począł oglądać z ironicznym uśmiechem.
— Mamy go! — rzekł wreszcie.
Głos jego rozległ się ponurym echem pod sklepieniem piwnicy.
— Nareszcie mamy go w swym ręku — powtórzył. — Muszę dokonać tylko ostatecznej próby. Oczy jego powiedzą nam wszystko.
W tej samej chwili Raffles rozwarł powieki i rozejrzał się z przerażeniem dokoła... Na widok pochylonego nad nim człowieka w czerwonej szacie, wyraz zdziwienia ukazał się na jego obliczu.
Znów rozległ się grobowy głos mistrza:
— Szare oczy! Tak, to on... Szpieg oddał nam nieocenioną przysługę! Przyjrzyjcie się mu... Z takimi, jak on, należy postępować ostrożnie...
— Jeśli się ruszysz, rozwalę ci czaszkę — mruknął Cunning. Dosyć przyczyniłeś mi pracy!...
— Nie zrobisz nic bez mego rozkazu — rzekł mistrz chłodno. — Zwołaj chłoców! Chcę, aby byli świadkami tego, co się stanie!
Fatty wybiegł na korytarz i po chwili dał się słyszeć jego przeciągły gwizd.
Odpowiedział mu z oddali podobny dźwięk. Raffles leżał spokojnie czekając na dalszy bieg wypadków.
Jeden po drugim, poczęli wchodzić do komnaty zakapturzeni mężczyźni.
Było ich około czternastu... Wśród zgromadzonych Raffles spostrzegł trzy, czy cztery kobiety, które bliżyły się do stołu mistrza.
Zamknięto drzwi.
Mistrz wstał, ujął w obie ręce leżące na stole skrzyżowane sztylety, i nie zmieniając ich pozycji, uniósł je ponad swą głową.
— Otwieram zebranie — rzekł. — Pozdrawiam was, członkowie bandy „Czarnego Kruka“!
— Witaj mistrzu! — zabrzmiał chóralny okrzyk.
— Dziękuję wam... Wezwałem was tutaj, abyście byli świadkami ciekawego widowiska... Gościmy dziś między nami Johna Rafflesa. Trzymamy go mocno... Koniec jego już bliski.
Coś, jak gdyby okrzyk wojenny wyrwało się z piersi obecnych.