Strona:PL Lord Lister -91- Skradzione perły.pdf/13

Ta strona została przepisana.

Baxter bezwładnie opadł na poduszki... Przez dłuższą chwilę nie był w stanie zrozumieć sensu tego nieskomplikowanego ogłoszenia. Tysiąc wątpliwości kłębiło mu się w mózgu. W jaki sposób ogłoszenie to znalazło się w „Timesie“, skoro przyrzeczono mu w sposób stanowczy, że się nie ukaże? Kto ośmielił się podsunąć mu je pod nos, podkreśliwszy uprzednio niebieskim ołówkiem? Dlaczego perły okazały się nagle fałszywe? Czy były one prawdziwe w momencie, gdy przyjął je na przechowanie? Kto był owym niezbyt hojnym ofiarodawcą, który zaofiarował aktorce lichą imitację?
W tej chwili do sypialni weszła służąca i z miną nieco zdziwioną położyła mu na nocnym stoliku drugi numer „Timesa“, Baxter drgnął, jak rażony prądem elektrycznym.
— Kto przyniósł poprzedni numer?
— Nie wiem, panie inspektorze... Zdaje, mi się, że roznosiciel... Widziałem jak wyskoczył z autobusu... Sądzę, że to musiała być omyłka, bo za chwilę nadszedł drugi numer.
— Tak... Omyłka! — mruknął Baxter niecierpliwie. — Zawsze i wszędzie omyłki.
Dziewczyna opuściła pokój, niezrażona złym humorem swego pana... W czasie służby u Baxtera zdążyła się już przyzwyczaić do zmienności jego humoru.
Upłynęło kilka minut zanim Baxter ochłonął z pierwszego wrażenia. Wyskoczył z łóżka i w długiej nocnej koszuli jak wicher pognał do telefonu. Połączył się z administracją „Timesa“. Natychmiast przeprowadzano dochodzenie w sprawie nieszczęsnego ogłoszenia. Okazało się, że nikt z zecerów nie przypominał sobie, aby je składał. Owej nocy pracowało ich 253 i należało przypuszczać, że wśród nich znalazł się jakiś intruz, który to zrobił.
Administracja przepraszała stokrotnie Baxtera za miniowali wyrządzoną przykrość i chciała uczynić wszystko, aby mu dać zadośćuczynienie... Proponowano nawet, że zniszczy pozostała część nakładu... Ale i to nie prowadziłoby do celu: większa część nakładu rozeszła się już w mieście i doszła do rąk czytelników. Obojętne, czy pismo to ukazałoby się w drugim nakładzie, w którym ogłoszenie to byłoby pominięte. Trzeba więc było pogodzić się z losem. Baxter, wściekły, odłożył słuchawkę, ubrał się szybko i udał się do biura.
Nie zdążył zabrać się do roboty, gdy drzwi otwarły się z trzaskiem i do gabinetu wpadła jak bomba Elwira Monescu. W ręku trzymała numer poranny „Timesa“.
— Proszę mi wyjaśnić, dlaczego stałam się pośmiewiskiem całego Londynu? — zawołała groźnie. — Niech pan sobie nie wyobraża, że pozwolę znieważać się bezkarnie... Kto umieścił to ogłoszenie?
— John Raffles, droga Elwiro — odparł łagodnie Baxter. — Uspokój się, na miłość Boga... Opamiętaj się: przecież nie poniosłaś żadnej szkody?
— Jakto? A moje artystyczne imię? Ośmieszono mnie, a to jest najgorsze. Ale ja się zemszczę! Moje perły były prawdziwe!
— Były fałszywe, droga Elwiro — odparł Baxter.
Aktorka podniosła dumnie głowę.
I ty ośmielasz się powtarzać te brednie? Skąd wiesz o tym?
— Przed kwadransem dopiero przeprowadziłem dochodzenie w tej spawie.
— W jaki sposób otrzymałeś je z powrotem? — zapytała kobieta. — Czy mogę otrzymać odpowiedź na moje pytanie?... Dlaczego o tym nie zawiadomiono mnie?
— W tej chwili chciałem zawiadomić cię telefonicznie...
— Powiedz to komu innemu, ale nie mnie — odparła diva. — Gdzie je masz?
Baxter otworzył jedną z szuflad swego biurka i wyjął z niej tekturowe pudełko, w którym leżały perły.
— I te perły mają być fałszywe? — zapytała, — pieniąc się z wściekłości.
— Nie warte są nawet dziesięciu funtów — odparł Baxter. — To nie ulega wątpliwości. Zapytałem o nie biegłego taksatora.
Młoda kobieta zbladła...
— Zapłaci mi za to ten, kto mi je podarował — zawołała, uderzając pięścią w stół. — Cóż on sobie myśli?... Muszę zdobyć pewność: pragnę sama usłyszeć ocenę z ust taksatora. Przez kogo dałeś je otaksować?
— Przez Nathana Goldfisha...
Zapanowało milczenie. Gwiazda kabaretowi ze zdumieniem spoglądała na inspektora policji.
— Przez Nathana Goldfisha?... A to konieczne!... To nadzwyczajne!... Muszę ci powiedzieć, Baxterku, że przed kilku miesiącami właśnie od niego dostałam je w prezencie!

Fałszywe i prawdziwe perły

Baxter czuł się tak, jak gdyby nagle wylano mu na głowę kubeł zimnej wody. Sprawa zaczynała się wikłać w sposób zgoła niespodziewany:
— Od Nathana Goldfisha? — mruknął sam do siebie.
Elwira tymczasem zajrzała do spisu abonentów telefonicznych, chwyciła słuchawkę i nakręciła numer.
— Czy to pan Nathan Goldfish?... Pragnę mówić z nim osobiście... Nie ma go?... A gdzie jest?... W Paryżu? Wraca za parę godzin? Dziękuję panu! Może mi pan wyjaśni, czy otaksowano u was niedawno sznur pereł?... Tak, zależy mi na tym... Ach więc to prawda?... Kto je otaksował? Zarządzający... Czy on zna się na tym?... Dziękuję... Nie weźmie mi pan za złe, jeśli poproszę o nazwisko innego taksatora? Watblief?... Czy to zaprzysiężony taksator?... Dziękuję... Prawdopodobnie zgłoszę się dziś jeszcze do pana...
Odwiesiła słuchawkę i spojrzała na Baxtera, siedzącego nieruchomo za biurkiem.
— To chyba niemożliwe — zawołała — przypominam sobie właśnie, że natychmiast po otrzymaniu tych pereł pobiegłam do taksatora... Chciałam upewnić się o ich wartości... Jubiler zawsze pozostanie jubilerem. Przysięgam ci, Baxterku, że perły były na pewno prawdziwe i że znawca ocenił je na dwadzieścia pięć tysięcy funtów sterlingów.
— Nie mogę przecież wątpić w słowa przysięgłego biegłego — próbował zaoponować Baxter.
— Ale mój był również przysięgłym taksatorem — zawołała z oburzeniem kobieta.
Baxter zamyślił się.
— Czy przez cały czas nie wypuszczałaś tych pereł ze swoich rąk? — zapytał. — Czy zawsze trzymałaś je w kasetce?
— Poczekaj... Przed miesiącem Goldfish powiedział mi, że perły wymagają oczyszczenia, i że należałoby poprawić zamek. Zabrał je wówczas do sklepu. Po kilku dniach otrzymałam je z powrotem.