Strona:PL Lord Lister -91- Skradzione perły.pdf/6

Ta strona została przepisana.
Skradzione perły

Marholm, sekretarz głównego inspektora policji Scotland Yardu, siedział samotnie w gabinecie swego szefa.
Nachylony nad aktami, pokrywał białe kartki papieru równym, kaligraficznym pismem. Od wielu lat proponowano mu maszynę do pisania, lecz Marholm za każdym rażeni odrzucał tego rodzaju oferty z oburzeniem. Kierowały nim trzy poważne względy: po pierwsze pisał ręcznie o wiele ładniej, niż mogłaby to uczynić maszyna, po wtóre nawet maszyna nie zdołałaby go prześcignąć w szybkości, a po trzecie był już za stary aby się uczyć... Gdy chciano mu w drodze urzędowej narzucić ten zbędny, zdaniem jego, przedmiot, oświadczył uroczyście, że zrezygnuje ze swego stanowiska.
Marholm przystępował do pisania z niezwykłym nabożeństwem. Sprawdzał, czy przysłany mu papier jest zawsze tej samej marki, kontrolował jego grubość i gatunek, wybierał starannie pióra... Podobnie, jak maszyny do pisania traktował również komiczny, zdaniem jego, wynalazek wiecznego pióra.
Ukończywszy przygotowania, siadał wygodnie przy biurku, trzymając przed sobą w lewej ręce bibułę, w prawej zaś pióro z nowiutką stalówką. Nie wiele brakowałoby, a uparty sekretarz inspektora Jamesa Baxtera jeszcze dziś używałby pióra gęsiego... Nie uznawał on bowiem masowej produkcji i zawsze przyznawał wyższość dobrze zaostrzonemu gęsiemu pióru nad kawałkiem metalu.
Minął kwadrans, a Marholm wciąż siedział w tej samej pozycji, pochylony nad raportami, sprawozdaniami i prośbami... Nagle drzwi się otwarły i do gabinetu wkroczył szef Scotland Yardu, James Baxter.
— Dzień dobry, — rzekł.
Nie trudno było poznać, że był w nieszczególnym humorze.
— Wiecznie jestem zmęczony — ciągnął dalej. — Źle spałem... Przeklęte rzemiosło!
— Czy już złapany? — zapytał Marholm spoglądając na swego szefa przez nasunięte na czubek nosa okulary.
— Kogo macie na myśli? — zapytał inspektor kwaśno.
— Kogóż by, jak nie Billa Cifera, który ograbił kasę Banku Włościańskiego?...
— Nie, jeszcze go nie schwytaliśmy, Marholm. Śmiem wątpić, czy go w ogóle dostaniemy w nasze ręce... Jestem po prostu wściekły!... Przeklęty przypadek sprawił, że przestępstwa dokonano w najruchliwszej dzielnicy miasta... Wszystkie gazety znów zaczną się rozpisywać na mój temat... Inspektor Baxter nie potrafi odnaleźć sprawców... Inspektor Baxter nie umie walczyć skutecznie z przestępcami!“ Zupełnie, jak gdyby w innych krajach nie popełniano przestępstw! Jest to robota moich wrogów, którzy chcą mnie wygryźć z mego stanowiska!
Baxter uderzył pięścią w stół tak silnie, że potężnych rozmiarów kałamarz z bronzu począł podskakiwać w górę, grożąc w każdej chwili potopem atramentu... Kałamarz ten otrzymał Baxter od swych podwładnych w dniu 25-letniego jubileuszu.
Inspektor zdjął obszytą złotymi galonami kurtkę i powiesił na wieszaku. Włożył wytartą na łokciach marynarkę i z poważną miną zasiadł za biurkiem... Zamiast jednak zabrać się do roboty, począł wyglądać przez okno na ulicę... Myśl jego zaprzątnięta była sprawą ostatniej kradzieży i odnalezieniem Billa Cifera, który w chwili obecnej znajdował się już prawdopodobnie w drodze do Ameryki.
Baxter otworzył szufladę i wyjął z niej pudełko cygar. Koło kałamarza stał na biurku niezwykły przyrządzik. Była to maszynka, przypominająca zupełnie dokładnie gilotynę, a służąca do ścinania czubków od cygar. Baxter nacisnął na dźwignię: czubek cygara odskoczył daleko i padł na biurko Marholma.
— Zdaje mu się, że ścina głowę Rafflesowi! — mruknął do siebie sekretarz.
Inspektor zapalił i zaciągnął się wonnym dymem. Splótł swe wypielęgnowane, białe ręce na zaokrąglonym brzuszku i zapytał:
— Co nowego, Marholm?
— Prawie nic, szefie — odparł sekretarz.
Ani jeden muskuł nie drgnął na jego twarzy
— Tym lepiej — ucieszył się inspektor.
— Jak już mówiliśmy, mamy niezałatwioną sprawę Billa Cifera...
— Nie warto o tym myśleć dłużej — przerwał mu Baxter. — Kto raz uciekł, tego policja nie złapie już w swe ręce. Możemy spokojnie zamknąć