Strona:PL Lord Lister -91- Skradzione perły.pdf/9

Ta strona została przepisana.

— Niewczesne żarty — skarcił go ostro Baxter. — Nie widzę powodu do wesołości. Coś się tu kryje niewyraźnego.
— Ktoś zakpił sobie z pana, mister Baxter — rzekł sprzedawca.
— Tak pan sądzi? — syknął ironicznie inspektor. — A cóż znaczy przecięty drut telefoniczny? Czy to również są kpiny?
— Może uczyniono to w tym celu, aby nie mógł pan telefonicznie sprawdzić tej wiadomości — odparł zagadnięty. — Wówczas wszystko wydałoby się niezwłocznie.
Baxter spojrzał groźnie na sprzedawcę, wyjął z kieszeni kolorową chustkę, otarł czoło i rzekł:
— To jest coś więcej, niż zwykły żart... Chodźcie, Cuxton! Chwilowo nie mamy tu nic do roboty. Musimy czym prędzej wracać do głównej kwatery. Bardzo mi przykro, że panu przeszkodziłem w pracy, — dodał kłaniając się sprzedawcy. — Czy można w pobliżu znaleźć miejsce, skąd pozwolą mi zatelefonować?
— Naprzeciwko jest sklep z papierosami... Ale i w tym domu jest dużo innych sklepów z telefonami. Jeśliby pan zechciał udać się ze mną...
— Uprzejmie dziękuję, ale wolę pójść naprzeciw... Może nawet lepiej będzie zatelefonować z innego miejsca... Czy jest tu gdzieś jakieś biuro pocztowe lub budka telefoniczna? — Nie chciałbym mieć świadków mojej rozmowy.
— Jak pan chce, inspektorze — odparł sprzedawca.
O tej porze znajdowało się w sklepie kilka osób
Przed wystawionymi za szkłem broszami i pierścieniami stało już parę kobiet i kilku mężczyzn. Baxter musiał torować sobie między nimi drogę, kierując się w stronę obrotowych drzwi. Gdy drzwi te wyrzuciły go wreszcie na chodnik, szef Scotland Yardu spostrzegł ze zdumieniem swego wiernego sekretarza Marholma, wchodzącego do sklepu. Baxter krzyknął głośno ze zdumienia.
Marholm ucieszył się wyraźnie na jego widok i w chwilę potem stał już obok niego. Twarz Baxtera z bladej stała się purpurowa. Żyły na jego czole nabrzmiały jak postronki.
— Co cię tu sprowadza, Marholm? — zawołał głośno. — Czy cię umyślnie posłano po mnie?
Na twarzy Marholma pojawił się wyraz zdumienia.
— Nikt mnie nie przysłał — rzekł — pan sam po mnie telefonował, inspektorze... Kazał mi pan natychmiast udać się do sklepu jubilerskiego Nathana Goldfisha?
Pod Baxterem ugięły się nogi.
— To jakiś koszmar — mruknął. — Nic podobnego! Kiedy otrzymałeś ten telefon?
— W dziesięć minut po pańskim wyjściu... Jestem na pańskie rozkazy, inspektorze.
— Co za rozkazy, ośle jeden? — wrzasnął Baxter, nie posiadając się ze złości. — Najchętniej wysłałbym cię do wszystkich diabłów! Wyszedłeś i zostawiłeś gabinet bez opieki?
— Ależ nie... Przecież polecił mi pan wezwać jednego z podinspektorów? — bronił się Marholm.
— Czyżby? I o tym więc nawet pomyślałem? Im dalej, tym lepiej... Czy spełniliście przynajmniej mój rozkaz?
— Zawsze dokładnie spełniam wszystkie pańskie instrukcje, inspektorze — odparł Marholm. — Wychodząc, zawiadomiłem inspektora Braina, żeby natychmiast udał się do pańskiego biura.
— Sprawdziłeś, czy wykonał rozkaz?
— Nie zdążyłem... Polecił mi pan przecież wyjść jak najprędzej.
— Pięknie... A czy nie pomyśleliście zupełnie o pewnej sprawie, Marholm?
— Jakiej sprawie? — zapytał Marholm zdumiony.
— O sprawie pewnych kosztowności, które ukryte zostały w kasie żelaznej?
Z kolei Marholm poczuł się zaniepokojony.
— Kasa żelazna.... Sznur pereł... — począł powtarzać, biegając w kółko. Zatrzymał się nagle i zawołał:
— Telefon!... Trzeba natychmiast zatelefonować do głównej kwatery!
— Niestety... Druty zostały poprzecinane.
— Chodźmy do urzędu pocztowego! Szybko, inspektorze... Kolana drżą pode mną.
— Ciesz się, że to tylko kolana — mruknął Baxter.
Zamierzali właśnie przejść na drugą stronę ulicy, gdy Baxter zatrzymał się nagle:
— Nie, Marholm — rzekł — lepiej będzie nie telefonować. — To będzie niecelowe. Zresztą jeżeli coś złego się stało, lepiej zachować tę sprawę w tajemnicy... Liczę na twoją przyjaźń!
— Pst, inspektorze — szepnął Marholm. — Lepiej nie mówić o tym głośno... Może pan ma rację. Jeśli coś się stało, zawsze zdążymy się o tym dowiedzieć. Jedźmy do Scotland Yardu.
Wsiedli do auta policyjnego, które czekało pod sklepem. Baxter kazał szoferowi jechać pełnym gazem do głównej kwatery. Przed dziedzińcem Scotland Yardu, Baxter wyskoczył i pędem biegł po ciemnych schodach na górę... Wbiegł do gabinetu. Przez chwilę zatrzymał się na progu, po czym spojrzał z lękiem w stronę żelaznej kasy. Z ust jego padł okrzyk przerażenia:
Drzwi żelaznej kasy stały otworem.
Inspektor zbliżył się do niej drżącym krokiem. Kasa była pusta.
— Skradziono je... Perły Elwiry Monescu zostały skradzione!

Elwira na widowni

Sporo czasu upłynęło, zanim Baxter zdołał zebrać rozproszone myśli. Błędnym wzrokiem rozejrzał się dokoła. Marholm tymczasem odzyskał już swoją zimna krew i rzekł spokojnie:
— Teraz przynajmniej wiemy, czego się mamy trzymać... Złodziej wymyślił historię włamania do sklepu Goldfisha po to, aby pana inspektorze wywabić z biura... Taki sam podstęp zastosowano do mnie...
— A Brain? Co się stało z Brainem? — jęknął Baxter.
— Zaraz się dowiemy. Czy mam go wezwać?
— Jeszcze chwilę, Marholm... Muszę przyjść naprzód do siebie... Mój Boże! Co na to powie Elwira?
— Tak, to jest najsmutniejsze... — przytaknął mu Marholm...
Inspektor nie był pewien, czy jego wierny sekretarz kpi, czy mówi serio.
— To taka śliczna kobieta i tyle prawdziwej przyjaźni okazywała panu inspektorowi! — ciągnął dalej Marholm.
Baxter rzucił rozpaczliwe spojrzenie w stronę kasy. Niespokojnie targał swoją wypielęgnowaną brodę, której siwe nitki pomalowane były starannie na piękny blond kolor.