Strona:PL Lord Lister -92- Zatopiony skarb.pdf/11

Ta strona została przepisana.

wraz z wojskami na Hiszpanię... Na ludzi w naszej wiosce padł strach... Kto miał coś cennego, pragnął ukryć to przed chciwością najeźdźców. Najchytrzejszy był Remendado. O, ten znał miejsce, w którym można było ukryć wszystko, bez obawy, że kiedykolwiek wpaść może w ręce nieprzyjaciela... Ludziska wiedzieli o tym i zazdrościli mu. Remendado potrafił wyzyskać sytuację. Skłonił wszystkich, którzy posiadali większe ilości złotych monet ze skarbu „Newady“, aby powierzyli mu te pieniądze. Obiecał ukryć je w wiadomym sobie miejscu i oddać, kiedy niebezpieczeństwo minie. Ludzie zawierzyli mu ale on, Remendado, nie dotrzymał obietnicy. — Żyją jeszcze w naszej wiosce jego potomkowie... Nie są tak chytrzy jak ich zmarły przodek, ale...
Tu stary zamilkł i przymrużył oczy.
— Nie trudnią się rybołóstwem, jak reszta mieszkańców wioski, o nie... — dodał po chwili.
Rozejrzał się dokoła, jak gdyby chcąc się przekonać, że w pobliżu nie ma szpiegów.
— Zajmują się przemytnictwem, senor — szepnął. — Stary Remendado skończył marnie. Pewnego dnia znaleziono go u stóp skał, przeszytego kulami... Zasłużył sobie na to, złodziej! Ale, niestety, nikt później nie natrafił na to miejsce, w którym ukrył skarb. Plan, jak już panu wspomniałem, znajdował się w posiadaniu mojej rodziny która przekazywała go z pokolenia w pokolenie. Niestety, nie potrafiliśmy odczytać niewyraźnych znaków... Zresztą plan ten spłonął w czasie pożaru...
— Czy nigdy nie czyniono żadnych poszukiwań? — zapytał ciekawie Brand.
— Oczywiście, senor — odparł stary. — Szukano z przerwami przez sto lat, ale bezskutecznie. Sprytny był człek z tego Remendado... Wydaje mi się jednak, że gdyby ktoś zabrał się do szukania w tym miejscu, gdzie ja kiedyś szukałem skarbu, to jest na północ od Alcali, tam gdzie w czasie odpływu morza skały układają się wyraźnie w kształt szatańskiej głowy. — wówczas...
Zatrzymał się przerażony: zrozumiał, że powiedział za dużo. Zamilkł i żadne prośby nie mogły go skłonić do dalszej rozmowy. Wysunął się z izby, zaciskając w pomarszczonej pięści stare, złote monety.
Raffles spoglądał za nim przez chwilę:
— Musimy natychmiast wszcząć poszukiwania w miejscu, które nam wskazał ten stary — rzekł do Branda. — Sądzę, że warto potrudzić się aby zdobyć skarb Remendada!

Szatańska głowa

Trzej mężczyźni mieli przy sobie spore worki, które w izbie gościnnej ojciec Blanko napełnił wszelkiego rodzaju jadłem, poczynając od świeżego owczego sera, czarnego chleba a kończąc na kurze, domowym cieście i butelce wina.
Zaopatrzywszy się w prowiant, uzbrojeni w noże i rewolwery, trzej poszukiwacze przygód ruszyli w drogę... Zamierzali wrócić do oberży jeszcze tego samego wieczora na kolację.
Z Oropezy do Alcali wiedzie wygodna wiejska droga, która prawie przez cały czas biegnie równolegle z torem kolejowym.
Drogą tą przyjaciele nasi szybko doszli do tego miejsca na wybrzeżu, w którym łódź ich przybiła do ładu. Stamtąd dopiero poczęli piąć się mozolnie w górę dróżką wijącą się wśród skał. Pomimo wczesnej godziny panował upał nie do zniesienia. Trzej wędrowcy musieli często szukać odpoczynku w cieniu. Zatrzymali się wreszcie w miejscu, z którego rozciągał się wspaniały widok na wybrzeże oraz morze. Na horyzoncie rysowały się zarysy dwóch statków straży celnej, dalej zaś sylwety torpedowców...
Zabrano się do wyładowywania zapasów żywności.
— Mam wrażenie, że zarówno okręty straży jak i torpedowce szukają tu czegoś — rzekł Raffles po namyśle.
— Przecież żaden przemytnik nie będzie tak głupi, aby ryzykować własną skórę, przedzierając się przez zatokę, strzeżoną przez wojenne okręty... — zawołał Henderson odgryzając potężny kawał owczego sera.
— Podczas dnia oczywiście, że nie... Ale po zapadnięciu zmroku mogą próbować szczęścia... Podczas, gdy jedni zwrócą na siebie uwagę patrolu, inni bezpiecznie przewiozą przemycony towar na wybrzeże.
Wzrok Rafflesa pobiegł w kierunku północnego wybrzeża zatoki... Powietrze było tak przejrzyste, że można było gołym okiem dostrzec ludzi wylegujących się w słońcu na plaży w Benicarlo, a nawet w Winators i dalej jeszcze położonym Uldecano. Ale na niezmąconej, błękitnej powierzchni morza nie widać było nic, prócz torpedowców i okrętów strażniczych.
Nagle Brand krzyknął głośno... Na twarzy jego malowało się zdumienie a równocześnie lęk. Palcem wskazał na jakiś punkt na wybrzeżu, usiany dziwnymi skalami.
Raffles spojrzał w tym kierunku i stwierdził, że w odległości kilometra od miejsca w którym się znajdowali, wybrzeże tworzyło rodzaj niewielkiego półwyspu wrzynającego się w morze. Półwysep ten zakończony był wieńcem fantastycznych skał, przypominających swym kształtem do złudzenia głowę szatana. Widać było wyraźnie duży krogulczy nos, nawpół otwarte usta, wystający podbródek a nawet ostrą kozią bródkę. Wrażenie było dość silne. Raffles szybko przyłożył do oczu lornetkę i przez dłuższy czas przyglądał się uważnie temu wybrykowi natury.
— Musimy tam udać się jak najszybciej — rzekł — Pośpieszmy się z jedzeniem!
Wszyscy byli bardzo zaintrygowani odkrytym przez Branda zjawiskiem. Po krótkim odpoczynku ruszyli w dalszą drogę, która stawała się trudniejsza, ponieważ skały w tym miejsca wznosiły się prawie prostopadle i na ich gładkiej ścianie nie sposób było znaleźć oparcia dla nóg.
Gdy wreszcie zdołali zejść na dół, poczęli przedzierać się z trudem przez ciężkie i ostre bloki kamieni... Wkrótce znaleźli się na samym końcu cypla.
Było to miejsce, które obserwowali z góry. Ze zdumieniem stwierdzili, że podobieństwo skał do głowy szatana rozwiewało się przy bliższym z nimi zetknięciu. Widocznie tylko z jednego punktu układały się w tak fantastyczny sposób.
Upał na dole był jeszcze trudniejszy do zniesienia, niż na wierzchołkach skał. Cypel posiadający u swej nasady szerokość około szesnastu metrów zwężał sie stopniowo. Z początku przyjaciołom naszym wydawało się, że mają do czynienia z masywną granitowa skałą i nie mogli zrozumieć w jaki sposób Remendado mógł obrać to miejsce za kryjówkę dla swych skarbów. Gdy obeszli ją jednak do-