Strona:PL Lord Lister -93- Żółty proszek.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

W pięć dni po pierwszym spotkaniu, Fowler zaprosił Rafflesa do swego pałacu. Mówił, że chce mu pokazać swoją sławną kolekcję broni. James Hudderfield uśmiechnął się dobrodusznie i skwapliwie przyjął zaproszenie. Obiecał, że przyjdzie jeszcze tego samego wieczora.
Rozmowa ta odbyła się w zacisznym kąciku wytwornego klubu „Białej Róży“.
Dochodziła godzina druga. Pożegnawszy się ze swym nowym przyjacielem, mister Hudderfield zjechał windą do hallu klubowego, ubrał się i wyszedł.
Na ulicy czekało wspaniale auto. Za kierownicą sedział szofer Murzyn w błyszczącej liberii. Auto ruszyło szybko przez tętniące życiem ulice New Yorku. Minęli śródmieście, przejechali przez kilka spokojniejszych ulic i pomknęli szybko szosą. Auto zatrzymało się przed nowym domkiem, wybudowanym przed kilku zaledwie miesiącami. Hudderfield rzucił baczne spojrzenie dokoła. Ne widząc nic podejrzanego, wysiadł z auta i, minąwszy ogródek, znalazł się przed domem... Na jego widok mężczyzna stojący w oknie zerwał się i wybiegł mu na spotkanie.
— Jakże się cieszę, że cię widzę, Edwardzie... Czas dłużył mi się niezmiernie...
— Rozumiem, że pobyt na tym odludziu nie należy do przyjemności, Charley, ale nie przesadzajmy... Wszystko ma swój kres. Jakże się ma nasz przyjaciel? Co u niego słychać?
— Nic nowego... Milczy, jak zaklęty. Na wszystkie pytania ma jedną odpowiedź: nic nie powie i prędzej umrze, niż zdradzi swych towarzyszy.
— Sądzę, że się rozmyśli — odparł Raffles, wzruszając ramionami. — Zaraz do niego pójdziemy... Ale a propos: otrzymałem na dziś wieczór zaproszenie Fowlera do jego mieszkania... Chce mi pokazać swoją kolekcję broni.
Brand zbladł.
— Prawdziwy szatan z tego człowieka! Gdybyś wiedział, co ja przeżyłem w ciągu tych kilku godzin, spędzonych w jego towarzystwie...
Raffles ścisnął serdecznie rękę swego przyjaciela.
— Wszyscy trzej narażamy życie, Brand, ale to, czegoś ty dokonał, przekracza granice poświęcenia... Gdybym był wówczas wiedział, co to za człowiek, nigdybym ci nie pozwolił narazić się na takie niebezpieczeństwo.... Na szczęście nic ci się nie stało... Wydobyłeś od niego samego szereg niesłychanie cennych informacyj. Gdybyśmy tylko mogli opanować owych pięciu kapitanów...
— Z całą pewnością zbiorą się dziś wieczorem — odparł mu Brand. — Będzie chciał podzielić się z nimi wiadomością o rychłej realizacji swego planu.
— Masz rację... Trzeba to będzie wziąć pod uwagę. Zawiadomię policję, która otoczy kordonem nie tylko pałac Fowlera, ale i owe opuszczone składy. Przed tym jednak musimy zamienić kilka słów z Hansenem.
— Niewiele można z niego wydobyć, Edwardzie... To twardy i uparty człowiek.
— Tym lepiej... Lubię ludzi z charakterem. Jakie to szczęście, że udało nam się schwytać go tydzień temu, gdy uciekał przed obławą policyjną... Wydaje mi się jednak, że wcześniej czy później trzeba go będzie wydać w jej ręce.
— Czy policja go poszukuje w dalszym ciągu?
— Oczywiście... Ten człowiek ma na sumieniu sporo grzechów. Kradzież z włamaniem, dwa kidnapperstwa i jedno podstępne bankructwo. To chyba dosyć?
Obaj przyjaciele poczęli schodzić w dół po szerokich kamiennych schodach. Zatrzymali się przed drzwiami zamkniętymi parą potężnych zasuw. Brand ostrożnie otworzył drzwi i zajrzał do środka. Na krześle pod ścianą siedział zakuty w kajdany mężczyzna. Raffles przekroczył próg mrocznego pomieszczenia.
— Szkoda czasu na daremne rozmowy, Hansen — rzekł. — Cy gotów jesteś udzielić nam pewnych wiadomości o organizacji bandy Upiornego
— Nie dowiecie się ode mnie ani słowa — odparł Arne Hansen spokojnym i zdecydowanym tonem.
— Czy znasz Bernarda Fowlera?
Szwed milczał.
Z lekkiego skrzywienia ust Raffles wywnioskował, że owo nazwisko istotnie po raz pierwszy obiło się o uszy kapitana.
— Czy możesz nam wskazać nazwiska wszystkich kapitanów? Słuchaj, Hansen, milczenie nie da Ci żadnego pożytku... I tak znamy ich nazwiska: Derrick Ransom, Ole Jörgen, Phillip Dane, Jean Duplessis i Harold Piper.
Hansen drgnął... Widać było, że samo brzmienie dobrze znanych mu nazwisk przeraziło go nie na żarty. Zacisnął pięści, lecz nie powiedział ani słowa.
Raffles wzruszył ramionami.
— Widzę, że niepotrzebnie przedłużyliśmy ci o tydzień życie — rzekł spokojnie. — Nic nie powstrzyma mnie od wydania cię jutro w ręce policji. Dziś wieczorem mam pewne porachunki do załatwienia z jegomościem, którego nazwisko słyszałeś dzisiaj po raz pierwszy. Jutro zmienisz miejsce swego pobytu. Nie sądzę, aby twoja nowa siedziba miała ci się więcej podobać od tej piwnicy... Czy masz jej coś do zarzucenia? Dostałeś pod dostatkiem wina i jadła...
Hansen mruknął coś niewyraźnie.
— Nie wiadomo, co jutro przyniesie — warknął spoglądając spode łba na Rafflesa. — Nie bądź zbyt pewny siebie.
— Dziękuję za ostrzeżenie, przyjacielu — odparł Raffles z uśmiechem.
Wyszli na korytarz, zamykając starannie za sobą drzwi.
— Ciekaw jestem czy on wie o tym, że przebrałem się za niego i jako Arne Hansen brałem udział w zebraniu kapitanów? — zapytał Brand. — Na szczęście jesteśmy trochę do siebie podobni... Reszty dokonała twoja umiejętność charakteryzacji.
— Przypuszczam, że nie — odparł Raffles. — A propos, czy wysłałeś telegram szyfrowy do Kaldrupa?
— Natychmiast po twoim wyjściu...
— Dziękuję ci... Obawiałem się, że moja nieostrożność mogłaby go narazić na niebezpieczeństwo. Gdzie się on znajduje obecnie?
— Poradziłem mu w tymże telegramie, aby udał się natychmiast na granicę meksykańską. Z pewnością zastosował się do mej rady...
— A więc z tej strony nie mamy chwilowo czego się obawiać... Możemy spokojnie przystąpić do ustalenia planu na dzisiejszy wieczór.
— Drżę na myśl o nowych niebezpieczeństwach, na jakie się narażasz, Edwardzie... Gdybym nie zdobył owych wiadomości, byłbyś niewątpliwie dał się zamknąć w stalowej komnacie — odparł Brand.