Strona:PL Lord Lister -93- Żółty proszek.pdf/14

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na szczęście posiadam przyjaciół którzy gotowi są poświęcić za mnie życie — odparł wesoło Raffles, kładąc rękę na jego ramieniu. — Powróćmy do naszego tematu... Fowler prosił mnie na wieczór, a więc nie mogę zjawić się u niego wcześniej, niż o dziesiątej... Wie, że mieszkam w oddalonej dzielnicy... Prawdopodobnie zwoła swych kapitanów na godzinę ósmą. Będzie ich przypuszczalnie czterech, bo nieszczęsny Ransom, który zwariował, nie może być brany pod uwagę.
— Straszne, niezapomniane widowisko — wzdrygnął się Brand. — Zupełnie jak w opowieści Edgara Poe...
— Tak, to musiało być przykre... — odparł cicho Raffles. — Do czego też ludzie dochodzą w swym okrucieństwie. Ale trzymajmy się tematu. Będzie więc trzech kapitanów, bo o ile wiem, na miejsce Ransoma nie wybrano jeszcze nikogo.
— Zapominasz, Edwardzie, że musi być czterech... Przecież ja, jako Arne Hansen, zgłoszę się również na wezwanie... — rzekł Brand.
— Masz rację... Doskonale się składa. — W ten sposób wprowadzimy sojuszników do twierdzy wroga... Przypuszczam, że dziesięciu lub dwunastu agentów policji wystarczy nam w zupełności do przeprowadzenia naszych planów w pałacu, reszta zaś obsadzi składy. Musimy być ostrożni: kapitanowie mogą przedostać się do pałacu podziemnym przejściem, o którym mi wspominałeś... Prawdopodobnie w ciągu dnia nadeszło zawiadomienie, że przyjąłem zaproszenie Fowlera na dzisiejszy wieczór. Musisz się więc błyskawicznie szybko przebrać, i biec do mieszkania Hansena, którego rolę znów odegrasz dziś wieczorem.
— Wystarczy mi na to kwadrans czasu! — zawołał Brand. — Czy dasz znać policji?
— Tak, to należy do naszego planu działania... Możliwe, że twoja pomoc nie będzie mi wcale potrzebna. Niie wiem, jak przedstawia się u niego kwestia służby?... Przypuszczam, że zwolni wszystkich na dzisiejszy wieczór i sam mi drzwi otworzy. To sprytna sztuka... Będzie wolał nie mieć świadków mojego u niego pobytu... Z początku zajmie się mną, jak uprzejmy gospodarz i pokaże mi swoją kolekcję broni... Od samego początku będę się starał wykorzystać odpowiedni moment, aby go obezwładnić... Nie przewiduję przy tym specjalnych trudności, bo Fowler będzie sam... Gdy mi się to uda, dam umówiony znak policji. Komu w drogę, temu czas! Ruszaj, Brand!
Brand opuścił pokój i Raffles pozostał sam. Resztę popołudnia spędził na czytaniu i pisaniu listów.
— Siódma godzina! — zaniepokoił się, spojrzawszy na zegarek. — Późno, a nie mam jeszcze żadnej wiadomości od Branda... Czyżby przytrafiło mu się coś złego? Bez względu na to, co się stało, muszę pójść do Fowlera... Na wszelki wypadek zabiorę z sobą Hendersona.

Szaleniec

Punktualnie o godzinie dziewiątej wieczorem auto Rafflesa zatrzymało się przed dziwacznym pałacem Fowlera na Dwudziestej Czwartej ulicy. Przy sterze siedział Henderson. Trudno go było poznać, bowiem był on przebrany za Murzyna i skóra jego lśniła jak wypolerowany heban. Tylko olbrzymi wzrost, potężne bary i muskuły prężące się pod liberią, mogłyby nasunąć bacznemu obserwatorowi przypuszczenie, że to ten sam, wierny poczciwy olbrzym Henderson...
Raffles rozejrzał się. Spostrzegł od razu, że wśród zwykłych przechodniów kręci się sporo przebranych agentów policji.
Auto odjechało... Wjechało ono w najbliższą przecznicę i zatrzymało się za rogiem. Raffles zbliżył się do bramy pałacu i zadzwonił. Odgłos dzwonka rozległ się głuchym echem w potężnym hallu. Nikt nie otwierał drzwi.
Raffles usiłował zajrzeć do środka po przez matową szybę okienka, znajdującego się po lewej stronie drzwi. Zdołał tylko stwierdzić, że w hallu pali się elektryczna lampa. Zadzwonił raz jeszcze... Nikt nie odpowiadał. Ogarnęło go zdumienie, które wkrótce przekształciło się w niepokój.
Czyżby ten łotr podłożył lont pod pałac i sam uciekł? Czy to było możliwe? A może spostrzegł, że przejrzano grę i że Hansen nie jest ich prawdziwym kapitanem, a tylko przyjacielem człowieka, którego pragnęli zgładzić za wszelką cenę? A może Brandowi groziło w tej chwili niebezpieczeństwo? Gdzież on jest?
Wszystkie te pytania, jak błyskawice, krzyżowały się w mózgu Rafflesa. Nie ulegało wątpliwości, że cała służba została przez Fowlera zwolniona na ten wieczór, gdyż inaczej z pewnością by mu otworzono. Raz jeszcze zajrzał przez matowe szyby do środka. Zdawało mu się, że widzi niewyraźny zarys ludzkiej postaci, biegnącej niespokojnie tam i z powrotem po schodach.
Po przez grube, doskonale uszczelnione drzwi, do uszu jego dochodziły stłumione jakieś krzyki. W pierwszej chwili chciał wezwać na pomoc agentów, lecz porzucił tę myśl. Lepiej przekonać się samemu, co to wszystko miało znaczyć? Nagle rozległ się przenikliwy krzyk. Raffles nie wahał się dłużej. Tam w środku działo się coś niezwykłego... Podniósł do góry rękę: Momentalnie wyrosło przed nim, jak z pod ziemi, pięciu agentów. Dowodził nimi brygadier, który spojrzał na niego ze zdziwieniem:
— Czy coś nie jest w porządku? — zapytał.
— Dzwoniłem kilka razy i nikt nie otwiera mi drzwi — odparł Raffles. — Ponadto z wnętrza domu dochodzą jakieś podejrzane odgłosy. Jestem zdania, że należy za wszelką cenę dostać się do środka.
Policjantowi ta propozycja nie trafiała bynajmniej do przekonania. Spojrzał na ciężkie drzwi, wzrokiem oceniając opór jaki by trzeba było zwalczyć. Drzwi te śmiało mogłyby stanowić bramę więzienną lub bronić dostępu do twierdzy. Z zakłopotaniem drapał się w głowę.
— Wtargnąć przemocą?... Najście domu?... Nie mogę brać tego na swoją odpowiedzialność, mój panie!... Nie mamy nawet narzędzi do wyważenia tak mocnych drzwi! Musiałbym najpierw porozumieć się z inspektorem...
— To będzie za długo trwało — przerwał mu Raffles niecierpliwie. — Nie wiadomo, co się tu w międzyczasie może zdarzyć. Czy pan nie słyszy tych wrzasków? Ktoś biega po schodach tam i z powrotem, krzycząc jak opętany...
Brygadier słyszał je równie dobrze, jak Raffles... Mimo to, na twarzy jego widać było wahanie.
— Biorę na siebie odpowiedzialność za wszystko — rzucił Raffles zdecydowanym torem. — Jestem pewien, że tam dzieje się coś strasznego... Mu-