Strona:PL Lord Lister -93- Żółty proszek.pdf/18

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez kilka chwil stali w niepewności, nie wiedząc co dalej czynić.
— Musimy za wszelką cenę przedostać się na drugą stronę — zawołał nagle Ole Jörgen ku zdumieniu swych kolegów.
— Czy przypuszczasz, że nasz kapitan znajduje się w niebezpieczeństwie? — zapytał Harold Pipper.
— Tak, czy inaczej musimy zobaczyć co się stało. Nie chcecie chyba pozostać bezczynnie? —
— Ma rację... — przyłączył się Deen. — Musimy udać się na miejsce.
— Łatwo powiedzieć, trudniej będzie wykonać zawołał Duplessis — czy macie przyrząd, którym Fowler otwierał te drzwi? Jak znajdziecie sprężynę ukrytego mechanizmu?
— Musimy spróbować — zawołał Jörgen. — Nie możemy tu pozostać skoro tam może toczyć się walka.
Nagle jakiś dziwny szmer dał się słyszeć w pobliżu.
— Co to takiego? — zapytał ktoś cicho.
— Nie wiem o czym mówisz — odparł Duplessis.
— O szumie, który słyszę!... Coś, jak gdyby odgłos gradu...
— Cóż to nas obchodzi? — odparł Deen. — Zabierzmy się do naszej roboty.
Dziwny szmer, który zwrócił uwagę najpierw Jörgena wciąż wzrastał na sile. Spoglądali na siebie z coraz większym zdumieniem:
— To już nie grad, niech mnie kule biją! — zawołał Duplessis. — To już szumi jak prawdziwa nawałnica morska.
— Albo potężny wodospad — zawołał Jörgen.
Na dźwięk tego słowa Filip Deen krzyknął głośno i schwycił za rękę stojącego najbliżej Branda.
— Kran... Z całą pewnością kran!
Nie zdążył dokończyć rozpoczętego zdania, gdy nagle stało się to, co przewidywał.
Woda, która zdążyła już wypełnić niżej położone korytarze, siłą swego naporu wywaliła drzwi i zalała miejsce, w którym się znajdowali.
— Do pioruna! Kto mógł odkręcić kran? — zawył z wściekłością Deen.
Pięciu mężczyzn z trudem poczęło posuwać się przeciwko rwącemu prądowi. Nie zdążyli ujść nawet trzech metrów, gdy Duplessis, który biegł przodem i oświetlał drogę latarką, potknął się. Latarka uderzyła o ścianę i zgasła... Pozostała tylko latarka Deena, paląca się słabym, mdłym płomykiem. Wystarczyła jednak, aby ukazać przerażonym oczom mężczyzn ogrom grożącego im niebezpieczeństwa. Strumienie wody parły naprzód z siłą wodospadu.
Korytarz zapełniał się wodą z minuty na minutę. Za wszelką cenę należało wydostać się stąd, w jakieś miejsce wyżej położone. Aby tego dokonać trzeba było wspiąć się po schodach, od których dzieliła ich jeszcze niemała przestrzeń. Z rozpaczą i wściekłością poczęli walczyć z falami. Jeden przez drugiego wyrywali się naprzód, odpychając resztę, aby tylko zdobyć kilka centymetrów przestrzeni. Deen pierwszy padł ofiarą. Mały i wątłej budowy, nagle zwalił się z nóg. Krzyknął rozpaczliwie i starał się uchwycić nóg najbliżej stojącego Jörgena. Jörgen odepchnął go tak, jak się odpycha niebezpieczne zwierzę. W chwilę po tym, prąd porwał Deena i z wściekłością rzucił nim o ścianę korytarza.
Światło zgasło... Zapanowały ciemności, wśród których rozlegał się szum wody i krzyki walczących z żywiołem mężczyzn.
Głosu Deena nie było już słychać. Rzucony o ścianę stracił widocznie przytomność i utonął. Inni wciąż jeszcze spychali się i przeklinali głośno. Brand na szczęście znalazł się po drugiej stronie korytarza, w miejscu, do którego nie zdążyła jeszcze dotrzeć reszta. Dzięki temu mógł posuwać się naprzód swobodniej, nie będąc narażony na przeszkody ze strony swych towarzyszy niedoli. Z największym wysiłkiem dotarł do pierwszego stopnia. Uchwycił się poręczy, jak prawdziwej deski zbawienia. Teraz sprawa przedstawiała się o wiele łatwiej.

Czepiając się poręczy wdrapał się po schodach na piętro i dotarł do piwnicy, w której umieszczony był kran. Tutaj woda sięgała mu tylko do pasa. Spostrzegł, że kran, który chciał zamknąć, znajdował się całkowicie pod jej poziomem. Dał nurka pod wodę... Niestety... Nigdzie nie widać było kurka... Brand domyślił się, że mechanizm regulujący dopływ wody umieszczony był widocznie w innym pokoju. Brand wypłynął na powierzchnię. Drżał z zimna... Wyczerpany walką z prądem, ledwie mógł utrzymać się na nogach. Czuł, że dłużej nie wytrzyma w tej rozpaczliwej sytuacji. Jeśli pomoc nie nadejdzie, będzie zgubiony... Nagle wzrok jego padł na ścianę piwnicy. W świetle żarówki płonącej u pułapu, spostrzegł, że ściany zastawione były drewnianymi półkami. Poziom wody podnosił się nieznacznie, lecz nieustannie... Myślał już o tym, że mógłby przepłynąć przestrzeń aż do sali, w której odbywali swe posiedzenia. Ale i tę myśl należało porzucić. Sala ta była już teraz prawdopodobnie pod wodą. Nagle błysnęła mu w głowie nowa myśl. Wyższe półki wystawały chwilowo jeszcze ponad poziom wody. Brand podpłynął do ściany, chwycił się zbutwiałego drzewa, podciągnął na rękach, i wdrapał się na jedną z desek. Deską ugięła się pod jego ciężarem, trzeszcząc groźnie.