Strona:PL Lord Lister -94- Dwaj rywale.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

W ciągu godziny owi tajemniczy sąsiedzi poczynią całkiem niezłe postępy w swej pracy...
Raffles pociągnął Branda w stronę drzwi.
Na progu zatrzymał się i obejrzał raz jeszcze po za siebie. Wydało mu się, że w szparze sufitu dojrzał nikłe światło. Raffles zamknął za sobą ostrożnie drzwi. Obaj przyjaciele zbiegli ze schodów i znaleźli się w przedsionku.
— Czy zamierzasz zawiadomić policję? — zapytał Brand szeptem.
— Dajże mi wreszcie spokój z policją — odparł Raffles niecierpliwie — czy nie potrafię sam sobie dać rady z własnymi sprawami?
— Czy zamierzasz przedostać się do sąsiedniego domu?
— Oczywiście...
Opuścili pogrążony we śnie dom w ten sam sposób, w jaki doń się dostali. Z ogrodu Raffles skierował się prosto w stronę parkanu, oddzielającego ogród od sąsiedniej nieruchomości.
Całe pierwsze i drugie piętro tego domu zajmował Armand Garfield. Jakkolwiek Garfield był kawalerem, mieszkanie jego składało się z czternastu pokoi.
Brand, chcąc nie chcąc, ruszył śladem Rafflesa. I znów wspaniałe wytrychy Rafflesa dokonały cudu. Drzwi, wiodące do sieni otwarły się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wewnątrz domu panowała cisza. Na parterze znajdował się magazyn mód. Był to staromodny sklep, odbiegający od szablonu sklepów modniarskich, jakich pełno w śródmieściu. Wystawę jego zdobiły pocieszne czapeczki i kapelusze z fantastycznymi kwiatami, obliczone na gust specyficznej klijenteli, przywiązanej do mody z przed lat pięćdziesięciu. Należał on do starej Francuzki, która zatrudniała tylko jedyną pracownicę. Na noc spuszczano drewniane żaluzje. W sklepie nikt nie nocował, bowiem pani Chanteloupe — jego właścicielka — utrzymywała z uśmiechem, że żaden złodziej nie połakomi się na jej cudaczne modele. Kasę wraz z codziennym wpływem zabierała na noc do swego prywatnego mieszkania.
Dzięki tej właśnie okoliczności Raffles mógł zupełnie bezpiecznie otworzyć drzwi, wiodące z przed sionka do sklepu. Przez chwilę zatrzymali się w mrocznym wnętrzu. Do uszu ich doszedł wyraźny zgrzyt jakiegoś metalowego instrumentu po kamieniu.

Nieoczekiwane odkrycie

Przez niewielkie okienko w żaluzji padał z ulicy wąski promyk światła. Raffles ruszył w stronę drzwi, wiodących na pierwsze piętro.
— Poczekajmy chwilę — szepnął Brand, zatrzymując się w pół drogi. — Czy pewien jesteś, że znajdujemy się w domu, zamieszkałym przez Armanda Garfielda?
— Oczywiście.
— W takim razie szmery te w żadnym wypadku nie mogą pochodzić z jego mieszkania.
— Dlaczego?
— Ponieważ Garfield jest człowiekiem bogatym i nigdy w życiu nie byłby się puścił na tego rodzaju kawał!
— Powinieneś raz jeszcze nauczyć się, aby właściwie oceniać ludzi — odparł Raffles. — Słyszałem wiele o panu Garfieldzie. Dało mi to dużo do myślenia... Moim zdaniem nie jest on zupełnie normalny, choć trudno nazwać go wariatem. W każdym razie jest to ciekawy obiekt dla badań psychiatrycznych. Ciekaw jestem, jak się ten pan zapatruje na sprawę niezwykłego hałasu, dochodzącego do naszych uszu?
— Może wcale tego nie słyszy? Skąd wiesz, czy jego sypialnia nie jest położona w innym końcu mieszkania?
— Sypialnia jest z tej strony i sądzę, że w niej to właśnie odbywają się owe tajemnicze rzeczy... Wiesz przecież, że mam zwyczaj zbierania dokładnych informacji o ludziach, mieszkających w pobliżu miejsca, które jest terenem mojego działania.
— Nie traćmy więc czasu na rozmowy i bierzmy się do roboty!
W chwilę po tym, stali pode drzwiami, wiodącymi do mieszkania Garfielda. Raffles bez trudu otworzył skomplikowany zamek. Brand z prawdziwym podziwem przyglądał się precyzyjnej pracy przyjaciela. Uśmiechnął się z rodzajem dumy, gdy drzwi uchyliły się powoli:
— Zamek najnowszego systemu! — szepnął Raffles. — A oto jesteśmy w jaskini lwa!
— Nie słyszę żadnego szmeru? — szepną Brand. — Czyżby sprawca porzucił niedokończoną robotę?
— Myślę raczej, że osiągnął swój cel i że w tej chwili zabiera się do otworzenia kasy. Jest ich pewno kilku... Nie przypuszczam bowiem, aby Garfield zabrał się sam jeden do tego rodzaju przedsięsięwzięcia.
Raffles urwał nagle.
Po uszu jego doszedł jakiś odgłos zupełnie innego rodzaju... Nie był to szmer, który początkowo przykuł ich uwagę. Odgłos ten dochodził z poza zamkniętych na klucz drzwi... Przypominał jęk dziecka lub chorego. Zdziwieni tym, zbliżyli się na palcach do drzwi, z poza których jęk ten dochodził. Raffles otworzył je i znalazł się w pustym, nieoświetlonym pokoju. Próbował otworzyć następne drzwi; były one zamknięte na klucz. Pochylił się do dziurki od klucza. Nie mógł nic dojrzeć, ponieważ osłonięta była metalową płytką. Stwierdził to, wsunąwszy do zamka cienki stalowy instrument. Zdołał odsunąć wreszcie tę płytkę cokolwiek na bok, ale nie mógł usunąć jej zupełnie. Raffles wyprostował się i spojrzał na Branda. Na twarzy jego malowało się zdumienie.
Tajemniczy Nieznajomy rozejrzał się po korytarzu. Klatka schodowa oświetlona była elektryczną lampą.
— Będziesz musiał sam sprawdzić, co się tam dzieje, Brand, — rzekł. — Bądź ostrożny! Musisz pamiętać, że Garfield nie należy do ludzi, pozwalających bezkarnie obcym myszkować po swoim domu. Niech cię to nie przeraża, lecz uważaj to za przestrogę. Ja tymczasem postaram się otworzyć drzwi i zobaczę co za nimi się kryje.
— Przypuszczalnie ktoś chory?
— Dlaczego w takim razie zamknięto drzwi na klucz?
— A może to sam Garfield? Mogli go napaść bandyci i obezwładnić, aby nie przeszkadzał w rabunku.
— I to nie jest wykluczone. Za chwilę się przekonamy. Spiesz się, Brand. Mam wrażenie, że komuś grozi poważne niebezpieczeństwo.
— Którędy mam pójść?
— Dojdziesz do końca tego korytarza. Znajdziesz tam schody, prowadzące na dół. Po prawej stronie schodów rzucą ci się w oczy wspaniałe rzeźbione drzwi. Są to drzwi prowadzące do sypialni. Jeśli zastaniesz tam kogoś ze znajomych, za-