Strona:PL Loti - Pani chryzantem.djvu/17

Ta strona została przepisana.

gimi włosami, zaplecionymi w warkocze, jak u kobiet. W miarę zagłębiania się w zielony przedpokój, zapachy stawały się coraz bardziej przejmujące, a monotonne ćwierkanie świerszczy rozbrzmiewało jak crescendo orkiestry. W górze, pod świetlistą kopułą nieba między górami, szybowały ptaki w rodzaju białozorów, krzyczących swoim głębokim głosem, podobnym do ludzkiego: „Han! Han! Han!“ krzyki ich powtarzane przez echo, przerywały smutny nastrój.
Cała ta bujna i świeża przyroda miała w sobie charakter dziwaczności japońskiej; uplastyczniało się to w jakimś przeciwnie obcym pierwiastku, jaki tkwił w szczytach gór i, że tak powiem, w nieprawdopodobieństwie pewnych, zbyt pięknych rzeczy. Drzewa układały się w bukiety z tym samym subtelnym wdziękiem jak na tacach z laki. Ogromne skały sterczały prosto, w przecudnych pozycjach, obok łagodnych pagórków, pokrytych miękką murawą; sprzeczne elementy krajobrazu sąsiadowały z sobą jak na sztucznych pejzażach.
...Patrząc uważnie, dostrzegało się tu i tam jakąś tajemniczą, małą pogodę, zbudowaną na wzór bramy wypadowej nad otchłanią, do pół ukrytą w gęstwi zwieszających się drzew; na nowych przybyszach, jak my, wywierało to początkowo wrażenie obcości wywoływało uczucie, że w tej krainie duchy, bogowie lasów, starożytne symbole czuwające nad polami, są nieznane i niepojęte...
Ujrzawszy Nagasaki, doznaliśmy rozczarowania; u stóp sterczących, zielonych gór leżało zwyczajne sobie miasto. Z przodu ciżba statków, noszących bandery całego świata, parowce, jak wszędzie indziej, czarne dymy, a na wybrzeżach fabryki, nic innego, niż gdzieindziej.