dzieścia poeta walczy i sławę ojczyzny opiewa, a chociaż piosnka miłosna nieraz mu jeszcze na usta wybieży, to przecież drobna-to nutka tylko w onym wielkim rycerskim rapsodzie. Nie wolno mężowi dla miłości ani nawet dla pracy umysłowej usuwać się od czynnej służby krajowi, tak wówczas myślano; rozszerzanie granic ojczyzny, walkę z niewiernemi uważano za zasługę; zważywszy zaś, iż ci ludzie nigdy się nie wahali pierś własną wystawić na niebezpieczeństwo, trzeba im przyznać hart i pewną dziką wzniosłość, jaką podziwiamy w homerowskich bohaterach. — Były to przekonania powszechnie przyjęte; winniśmy zaznaczyć cechy samemu Camoensowi i jego literackiéj działalności szczególnie właściwe.
Pierwszą jest owo szlachetne mówienie prawdy ziomkom i możnym tego świata bez oglądania się na własny interes: nie pochlebia on nigdy; jeśli sławi ojczyznę swą, to w tem co wysławiania warte; jeśli dostrzeże zdrożność jaką, gromi ją, bez względu na stanowisko winowajców. Drugą — wydaje mi się przebłyskujący w jego dziele rys pewnego poczucia chrześcijańskiéj sprawiedliwości i ludzkości. Camoens nie lubuje się w opisach okrucieństw, dla niego wojna jest „potrzebą”. Jeśli Luzowie walczą z Maurami lub z sąsiady swemi, to wypierają najezdców, ciemięsców Chrystusowej wiary lub bronią swéj niepodległości i wetują krzywdy doznane. Jeśli Gama krwią oblewa brzegi Mozambiku, to płacąc za zdradziecki napad krajowców; dla przyjacielskiego króla Melindy ma tylko przyjaźń i wdzięczność. A i do Indyj, do Samorina, przybywają żeglarze z propozycyą zawarcia spokojnych traktatów handlowych i dopiéro prześladowani, zagrożeni zgubą, przekonawszy się o niemożności zawiązania przyjaznych stosunków, uciekają się do siły i wskutek ich doniesień król wysyła nowe statki, już tymrazem w celach podboju. Poeta zawsze stara się przedstawić ziomków swych, jako obrońców dobréj sprawy, jako niewinnie pokrzywdzonych. Czy tak było wistocie? zwyciężeni możeby nam co innego powiedzieli, ale któż kiedy pokonanych o zdanie pytał? Dość, że Camoens w to wierzył lub przynajmniéj pragnął, aby tak było. Siła przed prawem — to hasło za naszych czasów cynicznie wypowiedziane, — w rzeczywistości, niestety, rządziło sprawami świata od początku jego istnienia; jeżeli jednak owych ludzi twardych, zawsze gotowych krwią za krew zapłacić, co chwila zaglądających w oczy śmierci, a gdy okrutnych to w bezprzytomnym szale boju, porównamy z układnemi dyplomatami, którzy z zimnem wyrachowaniem z głębi swych wygodnych gabinetów, pod osłoną straży, ślą całym ludom wyroki zagłady — sympatya nasza i szacunek będą po stronie pierwszych.
Strona:PL Luís de Camões - Luzyady.djvu/19
Ta strona została przepisana.