110. „Apostoł ucząc czynił cuda boże,
Cierpiącym zdrowie, zmarłym życie dawał;
Aż dnia pewnego na brzeg gniewne morze
Kloc niezmierzony pchnęło — drzewa kawał:
Król go miéć życząc ku gmachu podporze,
Jaki rozpoczął, — rozkazy wydawał,
Pewien, iż łacno wyważy go z ziemi,
Maszyny, siłą ludzką, słońmi swemi.
111. „Lecz tak był straszny ciężar sztuki owéj,
Że nawet wstrząsnąć nią nic nie zdołało;
Gdy poseł świętéj prawdy Chrystusowéj,
Zeszedł i pracy zadał sobie mało:
Przywiązał tylko sznur — pas swój biodrowy,
I lekko dźwignął kloc i ciągnął śmiało
Na plac, gdzie kościół w bogatéj ozdobie,
Na przykład wiekom wznieść umyślił sobie.
112. „Góry się ruszą na wiary zaklęcie,
Kiedy głos święty da im rozkazanie;
Tak uczył Chrystus mistrz a uczeń — święcie
Wierząc w te słowa — powołał się na nie.
I lud się tłoczył wielbiąc przedsięwzięcie,
Lecz tłum braminów zdumion niespodzianie,
Widząc tę świętość i cud mocy bożéj,
Zadrżał — o stratę władzy już się trwoży.
113. „Byli to księża pogańscy — tém skorzéj
Znalazła przystęp do nich zawiść dzika;
Tysiąc zasadzek, tysiąc zdrad się tworzy,
By wpływ lub życie wydrzéć przeciwnika.
Aż w końcu jeden, zajadły najsrożéj,
Popełnia zbrodnię, co zgrozą przenika —
Jakiéj nie widział świat. Tak cnota zawsze,
Ma w obłudnikach swe wrogi najkrwawsze.
114. Własnego syna zabiwszy — téj zbrodni
Winnym ogłasza świętego człowieka;
Stają (rzecz zwykła) świadkowie niegodni;
Sąd wyrok śmierci niezwłocznie wyrzeka.
Tomasz najlepszą znał obronę od niéj,
Do Wszechmocnego Ojca się ucieka,
By wobec króla i panów orszaku,
Cud mu największy uczynił dla znaku.