110. „Maluj nam szlaki twéj wędrówki długiéj
I jak-eś gniewne zwalczał nawałnice,
Zwyczaje ludów, jakieś śród żeglugi
W téj naszéj dzikiéj oglądał Afryce.
Mów; oto chwila, gdy złotemi cugi,
Rumakom lśniące rozpuściwszy lice,
Z bram jutrzni słońce wychodzi promienne;
Usnęły wichry, drzémią fale senne.
111. „I z każdą chwilą nie mniéj żądza rośnie
Z ust twych usłyszéć te dziwne powieści;
Komuż z nas sława nie niosła rozgłośnie
O tak niezwykłych dziełach Luzów wieści?
Ani nam słońce świeci tak ukośnie,
By można wnosić, k’ujmie naszéj części,
Iż piersi nasze, twarde jak ze skały,
Nie zdolne uczcić wielkich czynów chwały. —
112. „Kusił się niegdyś olbrzymów ród śmiały
Na jasny Olimp wedrzéć wstępnym bojem,
Poszedł Pirytoj[1], z nim Tezej[1] zuchwały,
Pluton ich ujrzał, w ciemném państwie swojém;
W potężnych światach te rzeczy się działy,
W piekle i niebie, — lecz nie z mniejszym znojem
Wyście walczyli — i niemniéj jest chlubną
Walka z Neptuna wściekłością zagubną.
113. „Pragnąc swe imię przekazać potomnym,
Herostrat spalił świątynię Dyany,
Ów cud struktury z wysiłkiem ogromnym
Przez Ktezyfona niegdyś zbudowany:
A gdy tak wiedzie k’szałom bezprzytomnym
Żądza rozgłosu, pomiędzy ziemiany,
Stokroć godniejsze wiekuistéj sławy
Rycerskie dzieła, — wielkich mężów sprawy“.
Strona:PL Luís de Camões - Luzyady.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.