a wam — kląć, maszerować, pluć i kamienować,
aby jutro, gdy zwiodą was wczorajsze bogi
tylko nasze pomniki czcić, iść w nasze drogi
i znowu się na siebie rzucać nierozumnie,
— O, jak nas tutaj mało, o, jacyśmy dumni,
co przed waszem szaleństwem, z podniesioną głową
uchodzimy, by trafić w takie Serdecznowo,
i tutaj lec w paprociach i nakryć się szumem
zieleni, nieba, woni — przed złym nierozumem.
Kto z was, straszni, zatęskni, przylgnie do korzeni,
kto poczuje się dzieckiem wirującej ziemi,
i kto z was się braterstwa nie z drzewem doczeka,
nie z wilkiem, kto za brata z was uzna — człowieka
i kiedy...
Dzień czerwonym żegnał mnie odjazdem,
noc na drzewach wisząca zapalała gwiazdy,
księżyc błyskał i lasem szedł jak pobrzęk broni.
Parskały gdzieś zdaleka popętane konie,
pastuchy przy ogniskach, oparci na ręce
śpiewali o ułanach, dziewczętach, wojence,
szły pogłosy dalekie...
— Kto z was zna te noce,
kto zna dudnienie młynów, komu z was łopoce
jak sztandar — las.
— I czemu z oddali inaczej,
przyniósł wiatr znów szum bólu buntu i rozpaczy.
Daleki szum nabrzmiewał, przelatywał blisko.
Ruszyłem. Zawadziłem w uśpione mrowisko,
spłoszywszy czujne sowy, co w liściach przycupły,
czatując rozbójniczo nad wylękłem dziupłem,
gdzieś przemknął lis, ogonem wyszorował trawy,
wyminął mnie puszysty, wylękły, ciekawy.
Nie było rozbójników, niż człowiek chytrzejszych.
Więc szedłem śmiało, lekko, człowiek nietutejszy.
Strona:PL Ludzie i pomniki (Hollender) 28.jpg
Ta strona została przepisana.