Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/12

Ta strona została przepisana.
— 6 —

— O nie, nie, panie konduktorze! Ja tam za nic w świecie nie wsiądę — zaoponował wesoły dźwięczny głosik. — Zechciej pan tu obok otworzyć.
— Dobrze, ale tu jest przedział dla palących.
— Ah, co mi tam! Jadę tylko do Bytomia.
W tejże samej chwili drzwi wagonu otworzyły się z pośpiechem, prezentując oczom Henryka zgrabny kapelusik ozdobiony piórkiem. Jednocześnie szal i torba podróżna znalazły się na podłodze, a za niemi wskoczyła mała, zgrabna osóbka. Z mimowolnym uśmiechem schylił się Henryk, by podnieść rzuconą torebkę.
— O, dziękują panu! — rzekła dziewczynka, wyjmując bilet z kieszeni i rzucając przelotne wejrzenie na towarzysza podróży. Poczem, jakby uniewinniając się, dodała:
— W tamtym przedziale już jest sześć pań, dwoje dzieci i pies.
— Wierzę bardzo, że niepodobna już się było pomieścić — odparł Henryk wesoło.
— Nieprawdaż? A przytem jedna z tych pań była tak gruba — i stosownym gestem objaśniła sąsiada o wspaniałych rozmiarach damy.
— Podlotek — pomyślał Henryk — ale podlotek wcale milutki, a oczy!
Z protekcyonalną uprzejmością schylił się, aby okryć dobrze szalem kolana swej towarzyszki.
— Wcale mi nie zimno, dziękują panu; o mało com się nie spóźniła na pociąg, biegłam też z całej siły, aż mi do tej pory gorąco. Szczęściem, nie potrzebowałam zatrzymywać się przy kasie, bo mam bilet tam i napowrót.
— Zapewne mieszka pani bardzo daleko od kolei.
— Bynajmniej, moja przyjaciółka mieszka przy samym prawie dworcu. Ale właśnie rachując na to,