Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/23

Ta strona została przepisana.
— 17 —

Mówiąc to, postąpił kilka kroków ku drzwiom.
— O Boże, zlituj się! wyszeptała Kamilla głosem tak drżącym i zrozpaczonym, że Henryk mimowoli uczuł w sercu litość dla tej tak ślicznej i szczęśliwej kobiety. Przypuszczając, że chodzi tu o jakąś sprawę rodzinną, do której nie należy mu się mieszać, usunął się dyskretnie w głąb sali i zaczął oglądać starą porcelanę.
Werthart zbliżył się do niego.
— Wybacz pan, że się na kilka minut oddalę — rzekł — Fryderyk zaprowadzi pana do jego pokoju, ja jeszcze muszę załatwić pewną sprawę na folwarku.
— Proszę najmocniej, panie radco, żadnych sobie ze mną nie robić ceremonii; gościnność państwa dla mnie jest miła i szczera, że...
— Dobrze, dobrze, pozwolisz mi zatem odejść — i Werthart spiesznym krokiem oddalił się z sali. W tejże samej chwili Kamilla, biorąc ze stołu wielką ciężką lampę, postąpiła z nią do okna; przy oknie lampę uniosła kilkakrotnie do góry i spuściła na dół, poczem chciała ją odnieść na stół, ale nie uszło uwagi gościa, że słabe jej ręce drżały gwałtownie. Poskoczył ku niej, pochwycił lampę i na stole postawił. Blada przed chwilą twarz młodej kobiety pokryła się silnym rumieńcem.
— Coś się tam stało na dworze, nie wiem doprawdy co, ale myślałam, ach, dziecinna jestem. Myślałam, że lepiej dojrzę, gdy sobie lampą poświecę, a tymczasem nic widzieć nie mogłam. Taka jestem czasami roztargniona.
Słowa te wymówiła szybko, rumieniąc się ciągle i śmiejąc spazmatycznie.
Gość zwrócił się ku oknu.
— O, podobne roztargnienie często się może trafić każdemu — rzekł zmieszany, aby tylko przerwać