Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/24

Ta strona została przepisana.
— 18 —

nieznośną ciszę, jaka po słowach kobiety nastała. Oczy trzymał spuszczone, nie śmiejąc spojrzeć w twarz Kamilli, widział jednak, że ręce jej drżały jeszcze.
Czas już wielki pożegnać się i usunąć Z pokoju, dziwny jednak magnetyzm przykuwał go do miejsca. Przeczucie nieokreślone szeptało mu, że niebezpieczeństwa jakieś grozi tej wątłej istocie, że zostając przy niej, może być pożytecznym.
Przeczucie to było zapewne nierozsądne, cóż mogło bowiem grozić młodej kobiecie w jej własnym domu, pod opieką troskliwego męża? A przecież myśl ta uparcie tkwiła mu w głowie i zatrzymywała przy Kamilli.
— Może pani usiądzie — rzekł podsuwając krzesło. Jakiś wypadek przeraził panią; może przynieść kieliszek wina?
Podniosła nań oczy pełne dziwnego blasku.
— O, pan jesteś dobry, nie wyśmiewasz się z mego strachu, ale to już przeszło, już mi jest zupełnie dobrze, dziękuję panu.
Usiadła spokojnie, uśmiechając się; nagle jednak rysy jej zmieniły się znowu, podniosła głowę niby nasłuchując.
— Cicho, słyszy pan? Jakieś głosy słychać: z podwórza.
— To zapewne mąż pani i służący — uspokajał ją Henryk.
Nie skończył jeszcze mówić, gdy Kamilla zerwała się z krzesła, krzyknąwszy:
— Boże mój! ktoś strzelił!
— Ależ nie, pani się myli — to tylko ktoś drzwi zatrzasnął; a zresztą zobaczę.
— Ach, nie, nie, nie idź pan — zostań tutaj!
Rzeczywiście hałas jakiś dochodził ze dworu aż do pokoju, w sieni dały się słyszeć szybkie kroki,