Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/28

Ta strona została przepisana.
— 22 —

Teraz jednak przypuszczał, że może jest coś w tem prawdy, i postanowił raz jeszcze zapytać Wertharta o tajemniczą przygodę.
Nagle rozmyślania jego przerwał chrapliwy i lekko drżący głos tuż obok niego:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Henryk odwrócił się i spostrzegł żółtą pomarszczoną twarz starej kobiety z miejska ubranej.
Stara posunęła za nim.
— Chodnik, tak, tak, chodnik — mówiła. — Że też wielmożny pan zaraz pierwszego wieczora musiałeś się nastraszyć.
Henryk zrozumiał, że to o duchach mowa, a zatem nie są one wymysłem panny Aliny. Stanął i raz jeszcze spojrzał na chodnik.
— Tak, tam się pokazało — szepnęła stara, tajemniczo żegnając się.
— Jak też możecie takim bredniom wierzyć! — zagadnął ją porucznik. — Ktoś zapewne robi sobie żarty, albo też cała ta historya jest tylko bajką.
— Niechaj panu tego Bóg nie pamięta! nie wiesz tego, co my wiemy! — mruknęła.
Henryk zaśmiał się.
— Ba! zkądżebym wiedział, pojmuję, że tak dziwaczny budynek musi dać powód do najnieprawdopodobniejszych i straszliwych bajek.
— O, wszystko to prawda. Ja sama z nieboszczykiem panem znaleźliśmy tam szkielet i zagrzebali go tu pod chodnikiem, w rogu, po prawej stronie.
— Szkielet, jaki szkielet?
— Tak, otóż to właśnie, jaki szkielet! moj młody panie. Byli to mężczyzna i kobieta, tak przynajmniej mówił doktor, który znajdował się tu wtedy. Znaleźliśmy ich zamurowanych w zamku, tam gdzie teraz