Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/32

Ta strona została przepisana.
— 26 —

ryk; ale całą jego uwagę uwięziła Kamilla, owiana dla niego jakimś tajemniczym urokiem. Werthart zajęty nową przesyłką wybornego wina, które miano właśnie próbować, i opowiadaniem o wierzchowcach z własnej stadniny, nic nie widział, na nic nie zważał.
— Spróbujesz pan, koń co ci się będzie najwięcej podobał, zostanie na twoje rozkazy, ma się rozumieć i na nocne patrole.
— Jesteś pan doprawdy zbyt łaskaw.
— Będzie mi bardzo przyjemnie, jeżeli pan zechcesz dom mój uważać jak swój własny — odrzekł Werthart ze szczerą otwartością.
Henryk serdecznie uścisnął podaną dłoń i zaczął z uśmiechem:
— Ponieważ pan raczysz mnie uważać za swego, mam więc nadzieję, że i rodzinny wasz duch zaszczyci mnie odwiedzinami. Podług opowiadania starej, nie jeden ale dwa duchy po zamku spacerują.
— Tak, ale są one za dumne, aby aż tu przychodziły; kto je chce widzieć, musi iść do nich. Nawiasem mówiąc, mnie się ich ujrzeć nigdy nie udało.
— Wszak ukazują się na chodniku wiodącym do kościoła?
— Tak mają to być duchy dwojga zamordowanych.
— Stara kobieta opowiadała mi o znalezionych szkieletach.
— Byłem jeszcze małym chłopcem, kiedy je znaleziono w jednej ze ścian teraźniejszego spichlerza i zagrzebano pod chodnikiem. Ojciec mój miał tu w sąsiedztwie dużą dzierżawę, którą ja później objąłem i dopiero przed ożenieniem opuściłem, aby objąć Krzyżanowice.
— 1 nie wiadomo, zkąd się one tam wzięły?