Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/42

Ta strona została przepisana.
— 36 —

biegł, aby widokiem rozszalałych żywiołów uspokoić wzburzony umysł i ochłodzić czoło.
Przebiegłszy długi korytarz, prowadzący do bocznego wyjścia, dostał się do ogrodu. Błądził czas jakiś bez celu, po ścieżkach rozchodzących się w różne strony, aż w końcu znalazł się znowu przed zamkiem.
Z całego gmachu, pogrążonego w ciemnościach nocy, jaśniały tylko dwa okna, oddzielone od siebie całą szerokością budynku.
— I oni jeszcze czuwają — pomyślał. To okno przysłonięte czerwoną firanką, musi do niej należeć. On, człowiek żelaznej pracy, pewnie jest zajęty rachunkami, ale ona! dla czegóż ona jeszcze nie śpi?
W tej chwili poza ponsową firanką światło zgasło. Henryk przeszedł mimo zamku, okrążył spichrz i znalazł się naprzeciw słynnego chodnika. W obecnem jego usposobieniu spotkanie z duchami byłoby rzeczą nader pożądaną, przez chwilę przynajmniej musiałby pomyśleć o czemś innem, nie zaś o tych smutnych oczach, które umysł jego w zaczarowane wprowadziły koło.
Prawie wyzywająco spoglądał na kryty chodnik, w którym jednakże panowała niczem nieprzerwana cisza. Powrócić między cztery ściany, było dla niego niepodobieństwem, szedł więc dalej.
Nagle stanął, zdawało mu się, że słyszy kroki poza sobą, to znów odgłos nagle zatrzaśniętych drzwi,