Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/43

Ta strona została przepisana.
— 37 —

lub też upadku czegoś ciężkiego na kamienną posadzkę chodnika.
Wiatr zapewne zrzucił kawałek dachówki, a może koty i szczury wyprawiają swe nocne gonitwy. Ale dla czegóż ten szmer dał się słyszeć właśnie w tem miejscu a nie w innem?
Niepokój i rozdrażnienie wewnętrzne popychały Henryka mimowoli do zbadania tajemnicy; ale jak się tam dostać, wyjścia żadnego nie widać. Wprawdzie filary zdawały się jeszcze dość mocne, a zagłębienia pozostałe w nich po kratach, mogły posłużyć za rodzaj stopni, przecież było to przejście bardzo niewygodne a w ciemności nawet niebezpieczne.
To jednak nie powstrzymało Henryka; bez namysłu począł piąć się w górę. Zadanie było łatwiejsze niż sądził, a zwłaszcza przy jego zręczności gimnastycznej.
Po chwili, wsparty o poręcz galeryi, rozpatrywał się w ciemności; trud jego przecież okazał się daremnym, chodnik był próżnym; nie ukazały się w nim ani duchy ani koty Na obu końcach galeryi znalazł drzwi: jedne z nich od strony pałacu, ciężkie żelazne, nie miały na sobie ani śladu jakiegoś zamku lub rygla, a przecież szczelnie przystawały do futryn.
Henryk spróbował je wysadzić, ale ani drgnęły pod jego naciskiem; zdawały się być jedną wielką wmurowaną płytą.
Nakoniec zdecydował się wracać.