Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/44

Ta strona została przepisana.
— 38 —

Jakkolwiek wyprawa nie udała się, to przecież była dlań zbawienną; oprzytomniła go, przypomniał sobie, że drzwi wchodowe zostawił otwarte. Trzeba było czemprędzej naprawić to zapomnienie.
Idąc ku zamkowi ujrzał wysoką ciemną postać, w której zaraz poznał Wertharta.
— Pan tu! — zawołał tenże zdziwiony — więc to pan drzwi otwierałeś?
— Nie inaczej, właśnie wracałem, aby je zamknąć — odparł Henryk.
— Teraz jestem spokojny. Sądziłem, że to ktoś ze służby i chciałem się o tem przekonać. Ale kiedy już wszystko w porządku, to raz jeszcze dobranoc, mam przy sobie klucz od głównego wejścia. Zajrzę jeszcze do stróżów.
Werthart nie spytał Henryka o powód jego wycieczki, ten jednakże czuł moralną potrzebę usprawiedliwienia się.
Szukanie duchów, jako powód do nocnej przechadzki, zdawało mu się nieprawdopodobnym i niewłaściwym celem, powiedział więc:
— Chodziłem przed chwilą na podwórze do moich ludzi, aby się przekonać, czy wszyscy są na stanowisku.
Mimo wiedzy wyrwało mu się wielkie głupstwo, gdyż podwórze bywało co wieczór zamknięte, a klucz od bramy siedział w kieszeni Wertharta. Henryk sądził, że dał wyborny powód, dodał więc jeszcze: