Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/48

Ta strona została przepisana.
— 42 —

czają cały transport, jestem pewny, że go już trzymam, tymczasem przemytnik korzystając z zamieszania, wskakuje do wody, daje nurka, wypływa gdzieś poniżej i jutro rozpoczyna na nowo swe rzemiosło. A za szczęśliwego uważać się jeszcze potrzeba, jeśli się od ukrytych w krzakach przemytników nie oberwało jakiego draśnięcia kulą. Cóż dziwnego, że wówczas traci się zimną krew i za rewolwer chwyta.
— Jabym także strzeliła — zawołała Alinka. — Przecież i pana mógłby zabić przemytnik.
— Bezwątpienia — odparł Henryk. — Zresztą nie idzie tu o moje życie, ale o niedopuszczenie epidemii na naszą stronę. Wszak wiadomo państwu, że za granicą grasuje tyfus, ospa, dżuma — Bóg wie ja kie zarazy na ludzi i bydło. Jeżeli wiec nie tolerowaniem przemytnictwa możemy się ochronić od tych plag — to nie tolerujmy! Nie idzie w tym razie o towar, ale o życie wszystkich...
Henryk nie dokończył, lecz spojrzał wymownie na Kamillę, a potem dopiero na Alinkę.
Werthart nie odzywał się wcale, tylko przenikliwym wzrokiem spoglądając na Kamillę, obserwował jej bladość i nerwowe drżenie. Nareszcie podniósł się gwałtownie od stołu, nie podał reki gościowi i opuścił towarzystwo, tłomacząc się interesami. Przyszedłszy do swego pokoju, nie zasiadł do pisania listów, które na niego czekały, ale ze skrzyżowanemi rękoma stanąwszy przy oknie, patrzył w dal ponuro; po chwili westchnął i usiadł. Chciał czytać, ale nie mogąc