Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/57

Ta strona została przepisana.
— 51 —

okrywał wszystkie przedmioty, a powietrze takie jakieś było przenikliwie mroźne, że aż leszczyna za domkiem Małgorzaty rosnąca, zdawała się drżeć od zimna.
Niemniej zimno być musiało i młodemu jakiemuś człowiekowi, który siedział skurczony za krzakami jałowcu, przy starym kamieniołomie. Dawno już zapewne w tej niewygodnej pozycyi zostawał, bo zmęczenie i niecierpliwość malowały się na jego twarzy, obejrzawszy się kilka razy wokoło, wstał wreszcie z trudnością i powoli powlókł się ku chacie Małgorzaty. Doszedłszy do żywopłotu, obejrzał się raz jeszcze, a potem korzystając z miejsca, gdzie niezbyt szczelnie gałązki łączyły się z sobą, przekroczył płot i podążył ku jednemu oknu, jakie na ogród wychodziło.
Zapukał raz i drugi zcicha do okiennicy, a gdy pukanie nie skutkowało, przyłożył usta do szpary i wydał krzyk podobny do głosu puszczyka; potem zaczekał chwilę nadsłuchując. Wołanie jego wywarło skutek: w mieszkaniu Małgorzaty dał się słyszeć szmer i powolne kroki. Młody człowiek oparł się o ścianę, spoglądając przed siebie ponuro; ciemne je go włosy spadały w nieładzie na wysokie, opalone słońcem i wichrem czoło. Rosły był i barczysty, ale wyglądał mizernie; ręce zaś i nogi miał arystokratycznie małe i zgrabne. W ubraniu jego, mimo zaniedbania, widoczne były ślady staranności.
Teraz w mieszkaniu Małgorzaty wyraźnie słychać było chód ciężki, po chwili ktoś zwolna i przezornie