Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/61

Ta strona została przepisana.
— 55 —

wy duch wiedzieć o was nie będzie, a noga wygoi się prędko. Ale gdzieżeście się nabyli tej biedy?
— Albo ja wiem. Uciekając przed nimi, biegłem tuż ponad rzeką, pośliznąłem się i upadłem na kamienie. I dobrze stało się żem upadł, bo ten porucznik, co teraz w pałacu mieszka, był już o dwa kroki odemnie; a gdym tak nagle przepadł między krzakami, poleciał dalej jak opętany. Chciał strzelać do mnie; pędzi z rewolwerem w ręku, wołając: stój, bo strzelę!
Małgorzata przeżegnała się znowu.
— Kiedy się wreszcie dobrze oddalili, chciałem powstać i odrazu uczułem dotkliwy ból w nodze. No, a potem przywlokłem się do ciebie. Nie masz tam co gorącego Małgorzato? Febra mię trzęsie.
— Zaraz wam zrobię kawy, paniczu; jeszczem nawet sama nie jadła śniadania, bo też to dopiero dnieć zaczyna.
Pokaszlując i nogami powłócząc, zaczęła starowina krzątać się około śniadania; młody człowiek zaś, wyciągnąwszy się wygodniej na sofce, spoglądał w zamyśleniu to na swą chorą nogę, to na obrazy świętych, które w licznym szeregu od samej powały do połowy ściany wisiały.
Poważne i smutne rysy jego twarzy rozchmurzały się powoli, a w końcu nawet zaczął się uśmiechać do siebie.
— Niedaleko pada jabłko od jabłoni — mruknęła stara. — Taki był jego ojciec, taki sam i dziadek: