Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/76

Ta strona została przepisana.
— 70 —

bnie więcej, niż kto inny wiedzieć o duchach skrytego chodnika...
Najęty temi myślami, zapomniał zostawić broń przy siodle, a drapać się po filarach z rewolwerem u boku, nie było rzeczą ani wygodną ani bezpieczną.
Przy jasnem świetle księżyca z daleka już widać było całą kolumnadę.
Wyraźny cień człowieka przesunął się po jednym z filarów... Henryk przystanął i bacznie wpatrzył się; żadnego szmeru, żadnego ruchu, wszystko w najgłębszym spokoju. Niedowierzając własnym oczom, spiesznie dążył ku galeryi znowu.
Coś przemknęło po oświetlonym murze chodnika i znikło w ciemnościach pomiędzy filarami. Jakiś szmer szczególny... niby pukanie do drzwi lub do jakiejś próżnej skrzyni.
Filar po filarze, każde prawie zagłębienie uległo bacznej rewizyi, nic jednak nie było szczególnego w całej galeryi.
Gdyby się jednak Henryk obejrzał w tej chwili poza siebie, byłby ujrzał w dawnych drzwiach spichlerza, do połowy deskami zabitych, parę iskrzących się oczu, które go śledziły.
Przed kościołem rosła potężna stara lipa, której grube konary rzucały cień aż na chodnik.
— Może ja cień lipy wziąłem za cień człowieka, — rzekł Henryk do siebie. — W każdym razie nic odkryć nie mogę.