Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/88

Ta strona została przepisana.
— 82 —

okna salonu i krzykiem, podobnym do głosu puszczyka, dawał jej znać o swojej obecności. Schodzili się zwykle na górnej galeryi, dokąd Kamilla przybywała ze swego pokoju a Bronisław spinał się po wyszczerbionym filarze. Jeśli zaś nieprzewidziane okoliczności stawały schadzce na przeszkodzie, wtedy Kamilla umówionym ruchem lampy w oknie uwiadamiała brata, że nie przyjdzie. Szczególny ten stosunek spowodował, jakeśmy to wyżej mówili, nieporozumienie między Werthartem a Kamillą; on widział, że się żona z czemś tai.
W pierwszych chwilach znosiła oziębłość i niezadowolenie męża z prawdziwie męczeńską rezygnacją; a że niezbyt pewną była swej silnej woli, sama z początku usiłowała unikać go na każdym kroku. Niedługo jednak trwały rozkosze poświęcenia. Kamilla, kochając męża, znieść nie mogła jego zobojętnienia i chmurnej twarzy; brat zaś ze swej strony przejmował ją niemal codzień nowym strachem. To ciągłe wahanie się między uczuciem a rozwagą, między wyjawieniem wszystkiego a pamięcią na przysięgę, rozdrażniło Kamillę do tego stopnia, że o lada bagatelę gotowa była płakać, a nawet mdleć, jak się to właśnie zdarzyło w dzień przyjazdu Henryka. Od tego głównie wieczoru zrozumiała, że nie wytrwa długo na swem stanowisku; prosiła Boga, żeby jakimkolwiek sposobem skończył tę jej męczarnię.
— Kiedyśmy się spotkali tam w ogrodzie — ciągnęła swą spowiedź Kamilla — miałam wielką ocho-